fot. Topory, CC BY 3.0 , via Wikimedia Commons

Na początku myśleliśmy, że to efekt pirotechniczny; później na widok płomieni wszyscy, którzy znajdowali się w hali, próbowali się z niej wydostać - tak Anna Golędzinowska wspomina po 30 latach tragiczny pożar w Stoczni Gdańskiej, w którym życie straciło 7 osób.

24 listopada 1994 roku w hali Stoczni Gdańskiej podczas koncertu zespołu Golden Life wybuchł pożar, w wyniku którego śmierć poniosło 7 osób, a ponad 300 zostało rannych.

Zespół promował najnowszą płytę „Natura”. Dodatkowo na telebimach trwała transmisja wręczania nagród MTV w Berlinie. Początek występu rozpoczynał się o godzinie 20. W pomieszczeniu znajdowało się kilkaset osób. Wśród nich była 16-letnia Anna Golędzinowska. Dziś radna miasta Gdańska i mama dwójki dzieci.

- Pamiętam, że na początku, kiedy pojawił się ogień, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że stało się coś niebezpiecznego. Miałam przekonanie, że jest to efekt pirotechniczny - powiedziała Golędzinowska.

Jak opisała w rozmowie z PAP, miała wrażenie, że wystrzeliła raca, dopiero później zobaczyła ogień. Pożar rozprzestrzenił się błyskawicznie. Zapaliły się kurtyny oraz drewniany dach. - Ze sceny zaczęły padać komunikaty, że mamy się ewakuować. Panowały chaos i panika. Większość uczestników koncertu kojarzyła główne wejście, przez które weszła na teren hali, i w tym kierunku zaczęliśmy biec - zrelacjonowała.

W przepychance, stratowana przez tłum zginęła pierwsza ofiara - 13-letnia Dominika Powszuk. Drugą ofiarą był 32-letni Wojciech Klawinowski, operator telewizji Sky Orunia.

Dwa z pięciu wyjść ewakuacyjnych były zamknięte. - Główne wejście szybko się zatamowało. Pożar przybrał na mocy i w naszą stronę, w kierunku głównych drzwi, zaczęło docierać gorące powietrze - opowiadała.

Jej i pozostałym uczestnikom koncertu udało się przedostać do przedsionka między halą a głównym wejściem. Ktoś zamknął za nimi drzwi. - Chwilę po zamknięciu drzwi do przedsionka runął dach i ogień zyskał nową drogę wyjścia, a my poczuliśmy napływ chłodniejszego powietrza z zewnątrz. Było trochę lepiej, ale wciąż mieliśmy problem z wydostaniem się z przedsionka - powiedziała Golędzinowska.

Stojąc w przedsionku była przepychana przez tłum do przodu. - Wycieńczenie w tym momencie było już tak silne, że ledwo trzymałam się na nogach. Bałam się, że jeśli się osunę to tłum po mnie przejdzie - zwierzyła się. Dodała, że kiedy nie dała już rady i zaczęła się osuwać, ktoś ją podniósł, podtrzymał i doprowadził do wyjścia.

Przed palącą się halę pierwsza przyjechała jednostka straży pożarnej. Strażacy najpierw udrożniali drogi ewakuacyjne. Akcja wyprowadzenia z budynku uczestników imprezy trwała około 20 minut. Temperatura wewnątrz hali sięgała tysiąca stopni.

Golędzinowska zapamiętała „walkę strażaków”, którzy próbowali otworzyć głównie drzwi. - Po wyjściu ponownie poczułam rozpacz i beznadziejność. Wiedziałam, że nie jestem już w środku, ale nie wiedziałam, gdzie mam szukać pomocy - powiedziała.

Została przeniesiona przez policjantów przez barierki, które znajdowały się między głównym wejściem do hali a torami tramwajowymi i zaprowadzona do pojazdu, którym przewieziono ją do Szpitala Akademii Medycznej.

- Spotkałam moją koleżankę z liceum, która na mój widok powiedziała: „Aniu... twoja twarz” - wspomniała i dodała, że poza poparzeniami na twarzy, miała rany na rękach i nogach. - To był kolejny sygnał, że nie jest dobrze. Widziałam swoją zwisającą skórę - powiedziała.

Po pożarze poza Golędzinowską do Szpitala Akademii Medycznej został przewiezionych ok. 80 osób. 24 osoby przetransportowano helikopterami do szpitala oparzeniowego w Siemianowicach Śląskich.

W wyniku poparzeń na szpitalnych oddziałach zmarło 5 osób, w tym dwóch ochroniarzy, którzy wcześniej wynosili nieprzytomne osoby z płonącej hali.

Golędzinowska w szpitalach (później również trafiła do Siemianowic Śląskich) spędziła ok. 2 miesiące. Rehabilitacja trwała ponad 1,5 roku.

Na pamiątkę tego tragicznego wydarzenia zespół Golden Life nagrał utwór 24.11.94. Z kolei na zewnętrznej ścianie muru stoczni zbudowano pamiątkowy pomnik. Do jego budowy wykorzystano elementy spalonej hali: kolumny, metalową belkę i tylną ścianę. Na belce widnieje cytat z piosenki Golden Life: „Życie choć piękne, tak kruche jest, zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć”.

W czasie prowadzenia śledztwa prokuratura ustaliła, że przyczyną pożaru było podpalenie. Jego sprawcy lub sprawców do dziś nie udało się ustalić. O nieumyślne spowodowanie tragedii oskarżeni zostali: były komendant stoczniowej straży pożarnej Jan S., ówczesny kierownik hali Ryszard G. oraz organizatorzy imprezy Tomasz T. i Jarosław K. W 2012 roku dostali karę jednego roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata za sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia poprzez niezapewnienie otwarcia wszystkich wyjść ewakuacyjnych z hali.

PAP/zn