
Skonfundowana decyzją Piłsudskiego lewica nie miała po swojej stronie wyraźnego faworyta. Przewagę mogli w tej sytuacji zyskać liderzy mniejszych stronnictw pragnący zdobyć popularność poprzez wysunięcie własnego kandydata. Wśród nich był Stanisław Thugutt z PSL-Wyzwolenie, który niespodziewanie wysunął kandydaturę ministra spraw zagranicznych Gabriela Narutowicza.
Wybitny inżynier, budowniczy hydroelektrowni podczas I wojny światowej działał w Szwajcarskim Komitecie Generalnym Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Jesienią 1919 r. wrócił do Polski, gdzie włączył się w odbudowę kraju. W roku 1920 został ministrem robót publicznych i funkcję tę sprawował w rządach Władysława Grabskiego, Wincentego Witosa oraz pierwszym i drugim gabinecie Antoniego Ponikowskiego. 28 czerwca 1922 r. został ministrem spraw zagranicznych w istniejącym 10 dni rządzie Artura Śliwińskiego i pełnił ją również w radzie ministrów Juliana Ignacego Nowaka.
Thugutt wspominał, że do zgłoszenia jego kandydatury zainspirowały go rozmowy z ministrem spraw zagranicznych. „Od pierwszego niemal wejrzenia zrobił na mnie wrażenie człowieka o bardzo głębokiej i bardzo subtelnej kulturze umysłu i charakteru” - pisał. Uważał, że te cechy mogłyby posłużyć do równoważenia gry między stronnictwami politycznymi. Dostrzegał jednak, że Narutowicz ma bardzo niewielkie doświadczenie polityczne i niewielkie szanse na zwycięstwo.
Narutowicz nie zyskał także poparcia Piłsudskiego, który w rozmowie z szefem MSZ stwierdził, że najlepszym kandydatem będzie Stanisław Wojciechowski. Trudno dokładnie zrekonstruować przebieg wydarzeń z 7 i 8 grudnia, które doprowadziły do ostatecznej decyzji Narutowicza o kandydowaniu. Wiadomo, że 7 grudnia w rozmowie z Thuguttem zrezygnował ze startu. Następnego dnia ostatecznie wyraził zgodę. Zdaniem biografa Narutowicza prof. Marka Białokura został przekonany możliwością zyskania poparcia całego centrum i lewicy. Thugutt poprzez emisariusza negocjował z Narutowiczem jeszcze rano 9 grudnia, gdy w gmachu Sejmu trwały przygotowania do wyborów.
Raczej życie oddam, aniżeli zrzeknę się w tych warunkach urzędu
O 19.30 Narutowicz telefonicznie otrzymał informację o wyborze. - Co wyście mi narobili - powiedział. Szybko zwołał spotkanie swoich współpracowników z MSZ, którzy doradzali mu przyjęcie wyboru. Kilkanaście minut później do gmachu ministerstwa przybyli marszałkowie obu izb parlamentu oraz premier Julian Nowak. Narutowicz zgodził się na objęcie urzędu. Zaprzysiężenie na urząd wyznaczono na poniedziałek 11 grudnia.
W ciągu kilkudziesięciu minut wieść o wyborze rozniosła się po Warszawie. Zaczęły się formować spontaniczne manifestacje zwolenników Zamoyskiego. Uczestnicy jednej z nich próbowali zaatakować samochód, którym Narutowicz wyjechał z MSZ do swojego mieszkania w Łazienkach. W nastroje protestujących wpisało się oświadczenie Związku Ludowo-Narodowego oraz jego stronnictw koalicyjnych, w którym deklarowano, że rząd powołany przez prezydenta wybranego głosami mniejszości nie może zyskać poparcia prawicy. Lewica i ludowcy odpowiedzieli deklaracjami wsparcia dla Narutowicza oraz sprzeciwu wobec „panoszenia się w Polsce reakcji i obskurantyzmu”. W wielu wspomnieniach widoczne jest lekceważenie protestów przetaczających się ulicami Warszawy. Zakładano, że wygasną po kilku dniach.
10 grudnia na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Stanisława Strońskiego „Ich prezydent”, którego retoryka była podsumowaniem argumentów formułowanych na ulicach i salonach politycznych przeciwko prezydentowi elektowi. „Czy p. Gabriel Narutowicz nie ma poczucia niewysłowionej krzywdy wewnętrznej jaką wyrządza narodowi polskiemu, przyjmując wybór tak dokonany z podeptaniem najsłuszniejszych zasad tego narodu, który walczył z pokolenia na pokolenie, aby sam o swych losach rozstrzygał” - pytał, odnosząc się do argumentów o wyborze Narutowicza głosami mniejszości narodowych. Na łamach gazet związanych z obozem endecji szczególnie krytykowano Witosa, który miał sprzymierzyć się z socjalistami oraz mniejszościami.
Punktem kulminacyjnym manifestacji przeciwników Narutowicza w Warszawie w niedzielę 10 grudnia było przemówienie gen. Józefa Hallera, który określił wybór nowej głowy państwa jako próbę narzucenia Polsce prezydenta. Inni mówcy wzywali do zablokowania zaprzysiężenia Narutowicza, które miało odbyć się w gmachu Sejmu w południe 11 grudnia.
Zgodnie z regulaminem Zgromadzenia Narodowego prezydent elekt musiał przybyć na ceremonię zaprzysiężenia najpóźniej 15 minut po wyznaczonej godzinie rozpoczęcia posiedzenia. W przeciwnym wypadku wybór z 9 grudnia okazałby się nieważny. Dla Narutowicza pierwszym gorzkim wydarzeniem tego poranka było odwołanie przez premiera swojej obecności w powozie, którym Narutowicz udawał się do Sejmu. Miał mu towarzyszyć jedynie Stefan Przeździecki, szef Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Długo oczekiwano na pojawienie się szwadronu kawalerii, który miał eskortować prezydenta elekta.
Od rana na ulicach wrzało. Tłum wznosił wrogie wobec Narutowicza hasła i atakował posłów zmierzających do Sejmu. W ten sposób mogło dojść do zerwania kworum, ponieważ wcześniej bojkot ceremonii ogłosiła endecja. Najbardziej dramatyczny przebieg miały starcia pomiędzy protestującymi a bojówkami PPS, które przybyły, aby uwolnić swoich posłów więzionych w bramach. W strzelaninie zginęła jedna osoba, 26 zostało rannych.
W Alejach Ujazdowskich powóz prezydenta musiał oczekiwać na rozebranie przez żołnierzy barykad ustawionych z ławek parkowych. W tym czasie został obrzucony grudami śniegu. Do Sejmu dotarł kilka minut po 12.- Raczej życie oddam, aniżeli zrzeknę się w tych warunkach urzędu - miał powiedzieć Narutowicz po przybyciu do Sejmu do szefa Kancelarii Cywilnej Naczelnika Państwa Stanisława Cara.
Posiedzenie otworzył marszałek Sejmu Maciej Rataj, który zapytał, czy prezydent elekt jest gotowy do złożenia przysięgi. Według protokołu Zgromadzenia Narodowego Narutowicz wymówił ją mocnym i donośnym głosem. Po jej złożeniu w połowie pustej sali rozległy się okrzyki na cześć nowej głowy państwa.
Nowy prezydent formalnie przejął obowiązki od Naczelnika Państwa 14 grudnia, po krótkiej uroczystości w Belwederze. W ten sposób rozpoczynała się prezydentura Gabriela Narutowicza zakończona dramatem w warszawskiej Zachęcie 16 grudnia 1922 roku.
PAP/zas