fot. pyeongchang2018.com
Krzysztof Majka, wieloletni dyplomata i ambasador Polski w Korei Południowej, gościł w naszym „Studiu Bałtyk”.

Aleksandra Kupczyk: Wielkimi krokami zbliża się otwarcie Igrzysk Olimpijskich, historyczne wydarzenie dla Azjatów, dla Koreańczyków Południowych, ale również dla Korei Północnej.
Krzysztof Majka: - Tak. Zacznę od Korei Południowej. Koreańczycy ubiegali się o prawa do organizowania igrzysk olimpijskich trzy razy. Jak wygrali, to w Seulu zapanowała wielka euforia. Miałem okazję to obserwować. Koreańczycy byli bardzo dumni i jestem przekonany, że olimpiada będzie sukcesem, ponieważ Koreańczycy są mistrzami w organizowaniu takich megawydarzeń. Traktują ich organizację jako okazję do promocji.

Tak też mówili ci, którzy wcześniej organizowali olimpiadę, chociażby w Soczi, Rio de Janeiro, czy w Grecji. Późniejsza ocena była już inna.
- To prawda, ale Koreańczycy są bardzo pragmatyczni. Jeżeli budują jakieś obiekty, to już od razu z myślą, że będą np. segmenty w wiosce olimpijskiej sprzedawać tym, którzy potrzebują, tym, którzy kochają sporty, w tym przypadku zimowe. Jestem przekonany, że będą wykorzystywać infrastrukturę bardziej, sprawniej, niż te przykłady, które pani podała.

Wszystko musi być najlepsze, największe?
- Właśnie, to czasami jest bardzo denerwujące, bo wszystko jest najpiękniejsze, najstarsze, najlepiej zorganizowane. Po prostu Koreańczycy mają w sobie coś takiego - poczucie dumy chyba w genach, że jeżeli chce się zrobić z Koreańczyka nieprzyjaciela, jeżeli chce się ochłodzić relacje, wystarczy skrytykować coś, co jest w Korei i wtedy atmosfera siada i widać po oczach Koreańczyków, że popełniło się faux pas.

fot. pyeongchang2018.com

W sporcie ważna jest rywalizacja fair play, ale dyplomacja też jest bardzo ważna. I mamy dwie Koree...
- No tak, mamy te dwie Koree i to jest taki wrzód na Półwyspie Koreańskim. Obie Koree są w stanie wojny - to trzeba sobie jasno powiedzieć, gdyż w 1953 roku nie zawarto żadnego porozumienia pokojowego, tylko zawieszenie broni. Obie Koree rozgraniczone są nawet nie granicą, tylko linią demarkacyjną. Od linii demarkacyjnej są pasy, można powiedzieć, ziemi niczyjej po dwa kilometry w jedną i drugą stronę - to są tereny zaminowane.

Pan tam był, jakie to robi wrażenie? Można to sobie wyobrazić?
- Tam się dopiero czuje, jak się jest np. na granicy w Panmundżom i się stoi naprzeciwko żołnierzy północnokoreańskich, którzy zaglądają w oczy i robią zdjęcia z odległości czasami dwóch, trzech metrów, to się czuje wtedy wrogość i rzeczywiście jakby były dwa światy. Po jednej i drugiej stronie są przecież olbrzymie środki wojskowe, czy ofensywne, defensywne - zależy jak kto patrzy. Jest to rzeczywiście miejsce, gdzie czuje się realny konflikt. Ale muszę powiedzieć, że sami Koreańczycy już się do tego przyzwyczaili, ponieważ ta huśtawka nastrojów trwa od 1953 roku. Po prostu chyba nie można żyć tak długo (ponad 60 lat) w jakimś strachu, z dużym dystansem Koreańczycy obserwują to, co dzieje się na półwyspie po stronie północnej i to im nie przeszkadza w życiu.

Przywódca Północy pozwolił swoim sportowcom wziąć udział w olimpiadzie. Kim Dzong Un powiedział „Pozwalam”. Ma być nawet wspólna drużyna damska w hokeju na lodzie północno-południowokoreańska. Przełamanie lodów, tylko na pokaz?
- Myślę, że to jest projekt polityczny przede wszystkim, a trudno chyba oczekiwać, żeby szybko sklejona drużyna hokejowa odniosła jakąś większą sportową rolę, ale uważam, że jest to gest polityczny, który przynajmniej na jakiś czas może obniżyć temperaturę i wzajemną wrogość, którą obserwuję.

Ale jeszcze nie tak dawno Kim Dzong mówił w orędziu noworocznym i grozi, jeżeli ktokolwiek zagrozi...
- Jest to realne niebezpieczeństwo, dlatego że rzeczywiście Pjongjang dysponuje bronią jądrową, ładunkami jądrowymi, dysponuje środkami przenoszenia, które są coraz bardziej skuteczne, celne i o coraz większym zasięgu, posiada również możliwość wystrzeliwania pocisków balistycznych z łodzi podwodnej – to jest nowa jakość i niewątpliwie realne zagrożenie.

Żołnierz Koreańskiej Armii Ludowej na mapie Korei wskazuje położenie strefy zdemilitaryzowanej

Burmistrz Pjongczangu powiedział, że igrzyska olimpijskie będą festiwalem dla ludzi z całego świata.
- Rzeczywiście, tak jak wcześniej mówiliśmy, Koreańczycy dołożą wszelkich starań, żeby delegacje, które przyjeżdżają z zewnątrz czuły się dobrze w Korei. Koreańczycy są bardzo życzliwi, bardzo gościnni i to będzie się wpisywać w olimpijską atmosferę. mimo że Pjongczang leży od tej linii rozgraniczającej Koreę Południową od Korei Północnej około 80 km. Niektórzy mogą czuć mały dreszczyk na plecach, że to jest tak blisko.

Ale ten „inny świat” zobaczą właśnie Koreańczycy z Północy, chociażby zawodnicy i rzesza urzędników, która ma przybyć na olimpiadę.
- To prawda. W sumie ta rzesza osób towarzyszących, nazwijmy to, o ile wiem, będzie wśród nich orkiestra, która liczy 140 osób. Tak więc Koreańczycy z Północy nastawiają się nie na osiągnięcia sportowe, a na promowanie swojego kraju, przy czym ta promocja może być przyjmowana z przymrużeniem oka przez społeczność międzynarodową, ale na pewno będzie skutecznie wykorzystywana do promocji wielkości reżimu, skuteczności reżimu Kim Dzong Una wewnątrz. Czyli to może być też promocja obliczona na efekty wewnętrzne.

Myśli pan, że spokojnie będą mogli potem wrócić do siebie, na północ?
- Generalnie Koreańczycy są wychowywani jako społeczeństwo w duchu konfucjańskim i to zarówno ci na południu, jak i na północy, ten konfucjanizm tkwi jakoś w ich genach, jest to bardzo karne społeczeństwo. Wydaje mi się, że nie ma tu takiego niebezpieczeństwa, że ktoś wybierze wolność i będzie chciał pozostać na zewnątrz. Poza tym trzeba powiedzieć, że wśród delegacji na pewno są odpowiednie służby, które będą pilnować stosownego zachowania Północnych Koreańczyków. Oczywiście stosownego w rozumieniu północnokoreańskim.

Zawody na sportowych arenach - to takie duże określenie. Ale także rozmowy dyplomatyczne, bo i szefowie rządów, dzisiaj prezydent Andrzej Duda spotyka się z prezydentem Korei Południowej. To jest też okazja do porozmawiania o różnych ważnych sprawach.
- To prawda, tym bardziej, że Polska przecież od 1 stycznia tego roku pełni bardzo ważną funkcję w Radzie Bezpieczeństwa, a sprawa bezpieczeństwa na Półwyspie Koreańskim jest jedną z bardzo ważnych spraw, którymi zajmuje się Rada Bezpieczeństwa od czasu do czasu. Tu trzeba wspomnieć o sankcjach, o zagrożeniach, o których mówiliśmy, że w rękach Kim Dzong Una jest broń jądrowa - to jest ten jeden element. Poza tym, jestem przekonany, że pan prezydent i polska delegacja będą rozmawiali również o sprawach bilateralnych.

Ilu Polaków mieszka w Korei Południowej?
- Polonia jest niewielka, liczy około 400 osób. To bardzo często ludzie młodzi, studenci, są to ludzie dobrze sytuowani, reprezentujący różnego rodzaju koncerny międzynarodowe, są też małżeństwa polsko-koreańskie, niektóre ponad 20 lat mieszkają już w Korei.

fot. pyeongchang2018.com

Koreę widzimy w telewizji, Koreę możemy zobaczyć też w internecie, jak to życie wygląda, ale tak naprawdę jak tam jest? Wylądował pan na tak zwanej koreańskiej południowej ziemi – co pana najbardziej uderzyło, zdziwiło? A może nic?
- Lądując w Korei Południowej, byłem do tego odpowiednio przygotowany, zanim zostałem ambasadorem przez dwa lata pracowałem w ministerstwie spraw zagranicznych i zajmowałem się Koreą i Południową, i Północną, także znałem gros zagadnień, którymi żyje ludność na półwyspie, a poza tym byłem już wcześniej w Korei Południowej. Tak więc nie było zaskoczenia. Praca dyplomaty, niezależnie od regionu świata, posiada pewne reguły, które – jak się stosuje – pomagają, szczególnie w pierwszym okresie.

A dla Polaka turysty pierwsze wrażenie?
- Pierwsze wrażenie na pewno pozytywne, chyba że przeczyta się akurat w prasie to, co powiedział Kim Dzong Un, np. że zamieni Seul w morze ognia itd. Wtedy niektórzy nie wytrzymują. Były czasami takie przypadki, że gdy ta amplituda bezpieczeństwa, czy niebezpieczeństwa wzrosła do góry, to niektórzy zawracali z lotniska i najbliższym samolotem zawracali do Polski.

Cieniem położy się i kładzie się relacja w stosunkach i to, co dzieje się w Korei Północnej na olimpiadzie?
- Myślę, że wszyscy będą się starali unikać jakichś zadrażnień i obie strony, zarówno południowokoreańska, jak i społeczność międzynarodowa będą chciały unikać drażliwych elementów i będą starały się wykorzystać do wzrostu ducha, który powinien przyświecać olimpiadom i obniżyć to napięcie na półwyspie przynajmniej na jakiś czas.

Jeszcze jedna kwestia - ludzie nieznający języka koreańskiego, czyli przeciętny Polak. Ponoć źle wymawiamy nazwę stolicy...
- Język koreański jest trudny. Jedynym pocieszeniem jest to, że Koreańczycy po polsku kiepsko mówią. Korzystając z okazji, chciałbym powiedzieć, że w Seulu jest jeden z największych na świecie departamentów polonistyki i tam rzeczywiście Koreańczycy są bardzo aktywni – ponad 130 studentów Koreańczyków uczy się języka polskiego i oni są naprawdę bardzo dobrzy.

To jak z tym Seulem?
- Koreańczycy troszeczkę inaczej to akcentują i wymawiają /ou/, /soul/ niż /seul/ tak jak my mówimy.

ak/aj/ar

Posłuchaj

Rozmowa Aleksandry Kupczyk z Krzysztofem Majką
  • 00:00:00 | 00:00:00
::