fot. publicdomainpictures.net
Pasażerowie samolotu Enter Air, który wczoraj wieczorem lądował awaryjnie w Pradze, wrócili do Warszawy. Decyzję o lądowaniu w stolicy Czech podjęto po ogłoszeniu na pokładzie alarmu bombowego.

Alarm na pokładzie samolotu z Las Palmas ogłoszono wczoraj wieczorem, gdy jeden z pasażerów zaczął grozić zdetonowaniem bomby. Samolot skierowano na najbliższe lotnisko do Pragi. Jeden z pasażerów powiedział, że mężczyzna, który był sprawcą alarmu, nie zachowywał się podejrzanie. Ten pan leciał przy nas w poprzednią drogę. Był całkiem w porządku - mówił pasażer. Normalnie z nami rozmawiał, opowiadał o swoich obserwacjach podczas podróży.

Dodał, że do momentu incydentu lot przebiegał spokojnie. Później obsługa samolotu zaczęła biegać. Jeden z pasażerów pomógł w obezwładnieniu sprawcy alarmu. "Bardzo szybko wylądowaliśmy w Pradze. Było to szybkie schodzenie. Wkroczyli antyterroryści i wyprowadzili tego pana" - zrelacjonował pasażer.

Minister spraw wewnętrznych Czech Milan Chovanec potwierdził, że sprawcą alarmu był obywatel Polski. Nie ujawnił, czy przy mężczyźnie znaleziono materiały wybuchowe. Powiedział, że chodzi bardziej o osobę "obłąkaną" niż terrorystę. Polak został zatrzymany przez czeską policję. Podczas incydentu nikt nie został ranny. Na pokładzie maszyny było ponad 160 osób.

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych potwierdził, że doszło do "incydentu dotyczącego bezpieczeństwa", który zmusił samolot do lądowania. Polacy stanowili większość pasażerów. Na miejscu był polski konsul, który udzielił ewakuowanym niezbędnej pomocy.


IAR/ds