Fot. PAP/EPA/DAVID MUSE

Od początku kariery w prokuraturze okręgowej w San Francisco po sprawowaną obecnie wiceprezydenturę, kandydatka Demokratów na prezydenta USA Kamala Harris wielokrotnie przecierała szlaki jako osoba czarnoskóra i kobieta indyjskiego pochodzenia. Mimo początkowego sceptycyzmu we własnej partii w kilka tygodni wyrosła na gromadzącą tłumy polityczną gwiazdę.

Jeszcze w lipcu, kiedy ważyły się losy Joe Bidena jako kandydata Partii Demokratycznej w tegorocznych wyborach prezydenckich, głównym argumentem jego zwolenników była postać jego naturalnej następczyni, wiceprezydentki Kamali Harris. Mimo statusu drugiej osoby w państwie Harris przez większość kadencji Bidena pozostawała w cieniu, nie miała mocnego politycznego zaplecza, a sondaże sugerowały, że wcale nie ma lepszych szans na wygraną od urzędującego prezydenta. Mimo to w ciągu miesiąca zdołała zjednoczyć skłóconą partię, na wiece Demokratów ściąga dawno niewidziane tłumy i ma realną szansę, by zostać pierwszą w historii kobietą sprawującą urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Podczas sierpniowej konwencji wyborczej Demokratów w Chicago, która przypieczętowała prezydencką nominację dla Harris, czołowi politycy tej partii, z byłą spikerką Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na czele, na każdym kroku podkreślali, że wybrali Harris nie dlatego, że jest najlepszą kobietą na to stanowisko, lecz najlepiej przygotowaną do tego osobą.

Jednak dzięki swojemu nietypowemu pochodzeniu Kamala Devi Harris - córka biolożki z Indii i ekonomisty z Jamajki - wielokrotnie pisała historię amerykańskiej polityki. Była pierwszą czarnoskórą kobietą wybraną na szefową prokuratury okręgowej w Kalifornii, pierwszą kobietą na stanowisku prokuratora generalnego tego stanu, pierwszą członkinią Senatu USA o indyjskich korzeniach i w końcu pierwszą wiceprezydentką USA.

- Musimy wiedzieć, że czasami ludzie otworzą ci drzwi i zostawią je otwarte. Ale czasami tego nie zrobią - i wtedy musisz wywalić te cholerne drzwi - mówiła Harris w maju o pokonywaniu barier.

Urodzona w Oakland Harris dorastała głównie pod opieką matki (rodzice rozwiedli się, kiedy miała siedem lat) na osiedlu zamieszkanym przez „strażaków, pielęgniarki i budowlańców”. Była wychowywana w kulturach obojga rodziców, uczęszczając zarówno do hinduskiej świątyni, jak i afroamerykańskiego kościoła baptystów. Sama Harris wspominała, że jej matka Shyamala pracowała do późna, a pod jej nieobecność zajmowali się nią różni „wujkowie” i „ciocie” z sąsiedztwa.

W odróżnieniu od większości polityków na szczytach władzy w Waszyngtonie - i podobnie jak prezydent Joe Biden - nie jest absolwentką jednej z najbardziej elitarnych amerykańskich szkół. Studiowała najpierw politologię i ekonomię na Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie, a potem prawo na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco. Jak zdradziła, aby dorobić na kieszonkowe, pracowała w tym czasie w McDonaldzie - co według Fox News może ją uczynić pierwszym prezydentem z doświadczeniem pracy w sieci fast-food.

Karierę prawniczki rozpoczęła w prokuraturze stanowej w San Francisco, pnąc się po jej kolejnych stopniach. Jako prokuratorka chwaliła się twardym podejściem do przestępczości, choć wywoływała protesty, np. kiedy nie wnioskowała o karę śmierci dla sprawcy brutalnego zabójstwa policjanta w głośnej sprawie w San Francisco, czy kiedy śledczy pod jej nadzorem doprowadzili do skazania niewinnego mężczyzny za zabójstwo.

Do swoich największych sukcesów na stanowisku prokuratorki generalnej zaliczyła wywalczenie darowania 18 mld dol. długów 250 tysiącom właścicieli domów, którzy ucierpieli wskutek kryzysu finansowego; banki pierwotnie oferowały darowanie jedynie 4 mld dol.

Sprawa ta zapewniła jej rozgłos w Kalifornii, jednak na krajowej scenie politycznej zaistniała dopiero w 2018 r., kiedy wygrała kalifornijskie wybory do Senatu. W izbie tej zasłynęła przede wszystkim udziałem w publicznych wysłuchaniach komisji sprawiedliwości i wywiadu oraz „grillowaniem” przedstawicieli administracji ówczesnego prezydenta USA Donalda Trumpa, m.in. w sprawie śledztwa dotyczącego rosyjskich powiązań jego współpracowników oraz oskarżeń o napaść seksualną ówczesnego kandydata na sędziego Sądu Najwyższego Bretta Kavanaugh.

Już trzy lata po objęciu mandatu senatorki postanowiła kandydować na prezydenta USA. Początkowo uważano, że znajduje się w czołówce kandydatów, wkrótce jednak trafiła na przeszkody - podczas prawyborów lewicowe skrzydło Partii Demokratycznej wytykało jej wizerunek zbyt agresywnej prokuratorki i ostatecznie jej kampania, targana wewnętrznymi konfliktami, zakończyła się jeszcze przed pierwszymi prawyborami w Iowa. W przedwyborczych debatach partyjnych Harris ostro ścierała się z Bidenem, zarzucając mu, że w przeszłości współpracował z politykami broniącymi segregacji rasowej. Ostatecznie jednak poparła Bidena, a niedługo potem została przez niego wybrana na kandydatkę na wiceprezydenta.

Podczas pierwszych lat prezydentury Bidena Harris - podobnie jak wielu wiceprezydentów w przeszłości - pozostawała w cieniu szefa państwa, sama nie posiadając formalnie niemal żadnych uprawnień, poza jednym - przewodniczeniem Senatowi i oddawaniu rozstrzygającego głosu w przypadku remisowych głosowań, co w podzielonej 50-50 izbie zrobiła rekordową liczbę razy.

Na początku prezydentury Biden powierzył jej niewdzięczną misję: zajęcie się problemem imigracji i jej źródeł. Podczas pierwszej podróży zagranicznej do Ameryki Środkowej Harris zaapelowała do mieszkańców regionu, by nie przyjeżdżali do USA, i oferowała amerykańską pomoc humanitarną. Jak pokazały kolejne lata, jej działania nie przyniosły pożądanych skutków.

Aktywniejszą i bardziej publiczną rolę Harris zaczęła odgrywać po wyroku Sądu Najwyższego, który zniósł obowiązujące od pół wieku ogólnokrajowe prawo do aborcji, a szczególnie aktywna na tym polu stała się w obecnej kampanii wyborczej.

W miarę upływu czasu Harris powierzano coraz więcej obowiązków w sferze polityki zagranicznej, w której nie miała wcześniej doświadczenia. Została wysłana m.in. do Francji, by złagodzić napięcia w dwustronnych relacjach po tym, jak Francja utraciła na rzecz USA kontrakt na okręty podwodne o napędzie atomowym. Harris dwukrotnie szefowała też amerykańskiej delegacji na prestiżowej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, a w ostatnim czasie coraz częściej zabierała głos w sprawie wojny w Strefie Gazy, krytykując podejście Izraela. Stanęła też na czele amerykańskiej delegacji podczas międzynarodowej konferencji pokojowej w Szwajcarii, poświęconej wojnie w Ukrainie.

Według Białego Domu w ciągu trzech i pół roku wiceprezydentury Harris odwiedziła 19 krajów (w tym Polskę w marcu 2022 r.) i spotkała się z liderami 150 krajów.

Susan Rice, była doradczyni prezydenta Baracka Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego, powiedziała PAP, że Harris ma znacznie większe doświadczenie w sferze polityki międzynarodowej niż Obama, a także Trump, George W. Bush czy Bill Clinton, gdy obejmowali najwyższy urząd.

- Jako wiceprezydentka Stanów Zjednoczonych nie tylko otrzymuje ona codzienne briefingi wywiadowcze i uczestniczy w posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, ale też jest ostatnią osobą, która z nich wychodzi, kiedy trzeba podjąć ważną decyzję - powiedziała Rice.

Harris nigdy nie wyróżniała się ideologicznie na tle głównego nurtu Partii Demokratycznej. W książce „Battle for the Soul”, poświęconej kampanii przed wyborami prezydenckimi w USA w 2020 r., dziennikarz Edward-Isaac Dovere napisał, że Harris podjęła decyzję o starcie w wyborach, nie mając nawet dobrze zarysowanych poglądów i programu. W obecnej kampanii wyborczej mocno podkreślała walkę o prawo kobiet do aborcji. Mówiła też, że jej „definiującym celem” będzie pomoc klasie średniej. Jej propozycje gospodarcze objęły też „zakaz windowania cen żywności” i pakiet środków mających ułatwić młodym ludziom nabycie domu.

Harris od początku wyróżniała jej osobowość, swobodny sposób bycia i głośny śmiech, który stał się tematem memów i wiralowych tweetów.

Kiedy perspektywa zastąpienia Bidena w tegorocznej kampanii wyborczej stawała się coraz bardziej realna po słabym występie prezydenta w debacie, Donald Trump nadał Harris - jak ma to w zwyczaju wobec wszystkich najpoważniejszych oponentów - nowe przezwiska: „śmiejąca się Kamala” („laffin Kamala”) i „rechocząca druga pilotka Kamala” („cackling copilot Kamala”). Jeszcze przed zmianą kandydata Trump wielokrotnie mówił, że Harris byłaby dla niego jeszcze łatwiejszą rywalką niż Biden.

- Ona jest taka słaba. Taka k...wsko słaba - mówił podczas nagranej potajemnie rozmowy niedługo po debacie.

Jednak już po zmianie kandydat Republikanów zmienił podejście: nazwał ją komunistką i dał jej nowe przezwisko, „towarzyszka Kamala”.

Były ambasador USA w Polsce Daniel Fried tuż po wycofaniu się Bidena z wyścigu przepowiadał w rozmowie z PAP, że Harris zaskoczy tych, którzy jej nie doceniali.

- Myślę, że wiceprezydentka Harris szybko stanie się konkurencyjną, a nawet mocną kandydatką i że zobaczymy artykuły o tym, jak była niedoceniania - mówił w lipcu. - Jej stosunkowo niewielkie doświadczenie w polityce zagranicznej nie jest śmiertelnie poważną wadą. (Bill) Clinton też miał go niewiele, ale szybko się nauczył - dodał.

W podobnym tonie podczas konwencji wypowiedziała się siostra nowej liderki Demokratów, Maya Harris. - Podobnie jak wielu Amerykanów Kamala wie, co to znaczy być niedocenianą i spisywaną na straty. Wie, jak to jest być na straconej pozycji i mimo wszystko wygrać - powiedziała.

Ostatnie przedwyborcze sondaże wskazują na niewielką przewagę liczebną zwolenników Harris nad wyborcami popierającymi Trumpa. W sondażu PBS, przeprowadzonym od 31 października do 2 listopada na próbie 1297 respondentów, Harris miała czteropunktową przewagę: na wiceprezydentkę chce głosować 51 proc. obywateli, a na byłego prezydenta - 47 proc. Co ciekawe, głosować na Harris zamierza 8 proc. Republikanów (przed miesiącem plan taki miało 5 proc.), podczas gdy na Trumpa ma zamiar oddać głos zaledwie 4 proc. Demokratów.

PAP/aś