Wśród ocalałych była 20-letnia wówczas Szwedka Sara Hedrenius. Wracała promem do Sztokholmu z Tallina z odwiedzin u ojca pracującego w Estonii. - Nie miałam wtedy wykupionej kabiny, więc spałam na sofie w kafeterii na poziomie piątym. Nagle w środku nocy (niedługo po północy) obudził mnie silny hałas tłuczonego szkła, statek wyhamował i zaczął się przechylać na jedną stronę. W pierwszej chwili pomyślałam, że zaczepiliśmy o dno - opowiadała.
Dodała, że w tym momencie większość ludzi nocowała w swoich kajutach. - Zdołałam dość szybko wyjść bez większych problemów na zewnętrzny pokład, jeszcze wtedy nie było tłoku na prowadzących tam schodach. Później na klatce schodowej zrobiło się bardzo ciasno, ludzie tratowali się - wspominała.
Gdy statek zaczął tonąć, odczepione zostały szalupy ratunkowe, a rozmówczyni PAP wraz grupą pasażerów miała szczęście być blisko jednej z takich łodzi i do niej dostać się. - Siedzieliśmy skuleni w kapokach do szóstej rano, początkowo było nas 16 osób, ostatecznie przeżyło sześć - podkreśliła Hedrenius. Opowiadała o przeszywającym zimie i sztormie, a także o falach na wysokość 10 metrów, o czym dowiedziała się od prowadzącego akcję ratowniczą pilota helikoptera.
We wnioskach państwowego raportu stwierdzono, że prom zatonął na skutek oderwania się furty dziobowej pod naporem fal sztormowych. Wskazano na wady projektowe tej części oraz konieczność jej częstych napraw. Z tym stwierdzeniem nie zgodził się później producent statku, niemiecka stocznia Meyer Werft, który we własnym dochodzeniu stwierdził, że nie mogło to być przyczyną zatonięcia. Oficjalny raport nie przedstawił m.in. kolejności zdarzeń oraz nie wyjaśnił przechyłu bocznego oraz dlaczego w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut tak duża jednostka zatonęła.
Przez lata pojawiały się alternatywne teorie, sugerowano zderzenie z tajemniczą łodzią podwodną lub wybuch uzbrojenia przewożonego z byłych sowieckich baz w Estonii. Tematem sprzętu wojskowego zajęła się w 2004 roku szwedzka telewizja publiczna SVT, publikując w reportażu zeznania świadków: celnika oraz innych świadków. Wszczęte w tej sprawie, a później umorzone dochodzenie, dotyczyło jednak, czy w tym procederze uczestniczyć mogły siły zbrojne Szwecji.
Oddzielne analizy i nurkowania wciąż prowadzą estońscy eksperci, a ich wnioski mają być gotowe w 2025 roku. - Wciąż kilka postępowań jest w trakcie, mam nadzieję, że przyniosą one rezultat. Według najnowszych badań opinii jedynie 28 proc. Szwedów uważa, że przyczyna katastrofy została wyjaśniona. Titanic zderzył się z górą lodową, ale nie wiemy wciąż, dlaczego zatonęła Estonia. O losach brytyjskiego transatlantyku uczą się szwedzcy uczniowie, lecz nie o naszej tragedii - mówiła z żalem Hedrenius.
Tuż przed 30. rocznicą katastrofy Hedrenius wraz z 29 innymi ocalałymi zaapelowała do rządu Szwecji w liście otwartym na łamach gazety "Expressen" o zdystansowanie się od "kompromisowego" raportu z 1997 roku. Natomiast rodziny ofiar najbardziej boli decyzja władz o pozostawieniu ciał w morzu z powodu ich spoczynku we wnętrzu wraku. - Późniejsze nurkowania wykazały, że część szczątków znajduje się na zewnątrz - podkreśliła rozmówczyni.
W dniu tragedii, 28 września, Hedrenius, uda się pod pomnik ofiar katastrofy w Sztokholmie, gdzie co roku odbywają się uroczystości z udziałem rodziny królewskiej oraz najwyższych władz Szwecji. Odsłonięty w 1997 roku kamienny monument z wygrawerowanymi w marmurze nazwiskami ofiar zaprojektował polski rzeźbiarz Mirosław Bałka. W centralnym punkcie stoi drzewo z pierścieniem wokół pnia ze współrzędnymi miejsca katastrofy. - Pomnik jest piękny - oceniła ocalała.
PAP/ar