fot. PAP/EPA/FRIEDEMANN VOGEL

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i jego koalicja rządowa są przegranymi wyborów do Parlamentu Europejskiego. Komentatorzy szukają przyczyn zwrotu na prawo, analizują szanse Scholza w wyborach parlamentarnych w 2025 roku i martwią się o przyszłość UE.

„W wyborach do Parlamentu Europejskiego partie koalicji rządowej poniosły dotkliwą porażkę. Fakt, że wyborcy głosują na partie z politycznego marginesu jest wyrazem dramatycznie złych nastrojów” - pisze Jennifer Wilton, redaktorka naczelna „Die Welt”.

Publicystka zwróciła uwagę, że w kampanii wyborczej kluczową rolę odgrywały nie projekty europejskie, lecz polityka krajowa. Wynik wyborów był „wyrazem protestu wobec polityki rządu”. Próby wykorzystywania w kampanii wielkich haseł „takich jak wolność, demokracja, siła czy dobrobyt” obnażyły jedynie „bezradność rządzących wobec zwrotu na prawo”.

Dobre wyniki prawicowo-populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) i „maxi-populistycznej” partii Sahry Wagenknecht (BSW) świadczą o tym, że wyborcy zwracają się ku marginesowi, w kierunku partii, których stanowiska trudne są do pogodzenia ze „stabilną demokratyczną mentalnością”.

Te partie liczą na „głębokie zaniepokojenie i frustrację z powodu polityki rządu, które prowadzą do rozpaczy - wszystko jedno czy z powodu klimatu, migracji czy gospodarki” - tłumaczy Wilton. Zdaniem komentatorki wyborczy sukces CDU/CSU jest zbyt mały, by przyćmić sukcesy populistów. Chrześcijańscy demokraci potrzebują programu, który byłby w stanie „opanować dramatycznie złe nastroje w Niemczech” - podsumowuje szefowa „Die Welt”.

„Kanclerz był twarzą kampanii wyborczej SPD, dlatego historyczna porażka partii jest także jego porażką” - pisze na łamach „Sueddeutsche Zeitung“ Nicolas Richter podkreślając, że socjaldemokraci znaleźli się za „radykalną, uwikłaną w skandale Alternatywą dla Niemiec”. Wszystko to powoduje, że SPD i jej kanclerz nie mogą spodziewać się niczego dobrego po wyborach parlamentarnych w 2025 r.

Komentator zwraca uwagę na słabe strony prezentowania się przez Scholza w kampanii wyborczej jako „kanclerza pokoju”. To nie wypaliło chociażby dlatego, że Scholz uznał prawo Ukrainy do samoobrony i chwalił się, że Niemcy wysyłają na Ukrainę więcej broni niż inne kraje UE. A w końcu, pod wpływem prezydenta USA Joe Bidena, musiał zgodzić się na użycie przez Ukraińców niemieckiej broni do ataków na cele w Rosji.

Scholz musi teraz powrócić do „koalicyjnej codzienności”, co nie będzie łatwe, ponieważ pozostałe partie koalicji rządowej (Zieloni i FDP) też przegrały. Trzy partie tworzące koalicję kanclerza Scholza zdobyły w sumie niewiele ponad 30 proc. „W zabiegach o skonstruowanie budżetu, dojdzie zapewne do jeszcze ostrzejszej konfrontacji między obiema partiami lewicowymi (SPD i Zieloni) a (liberalną) FDP” - przewiduje komentator „Sueddeutsche Zeitung”.

Wyniki wyborów europejskich są dla partii koalicji rządowej katastrofalne - ocenia na łamach „Tagesspiegel” Christian Tretbar. Komentator zaznaczył, że koalicjanci od miesięcy spierają się o to, jak zatkać dziurę w budżecie. SPD opowiada się za zwiększeniem deficytu, FDP za polityką zaciskania pasa, a Zieloni poruszają się między tymi dwoma stanowiskami.

Nowe otwarcie wymagałoby od Scholza gotowości do kompromisu z FDP, jednak SPD nie zgodzi się na cięcia wydatków socjalnych. „Pozostają nowe wybory. Z punktu widzenia konstytucji nie jest to łatwe i związane jest z dużym ryzykiem dla wszystkich” - pisze Tretbar.

„Zwycięstwo prawicy w wyborach osłabia UE. W najgorszym razie oznacza to koniec Unii jaką znamy” - pisze Ulrich Ladurner na łamach tygodnika „Die Zeit”.

„Prawicowi radykałowie weszli ostatecznie i z impetem do serca Europy - w wielu krajach członkowskich określają polityczną agendę lub nawet już rządzą. Chcą Europy Ojczyzn. W najgorszym razie oznacza to koniec Unii Europejskiej, jaką znamy” - zaznaczył autor.

Skrajna prawica przestała grozić wyjściem z UE i rezygnacją z euro, bo te hasła okazały się mało skuteczne. Giorgia Meloni, Marine Le Pen czy Geert Wilders udają łagodnych. Prawicowi ekstremiści zaczęli odnosić sukcesy po tym, jak przesunęli się ku centrum. Nie stali się jednak przez to mniej niebezpieczni - ostrzega Ladurner.

„Prawicowi radykałowie pozostają w istocie nacjonalistami, a to koliduje z podstawowymi wartościami UE. Unia nie jest projektem, którego celem jest przezwyciężenie narodu, jej celem jest przezwyciężenie nacjonalizmu. To są dwie różne rzeczy, chociaż skrajna prawica twierdzi coś innego” - czytamy w „Die Zeit”.

Celem nacjonalistów nie jest rozwiązanie UE, ponieważ koszty byłyby zbyt wysokie. Nacjonaliści chcą jednak odzyskać możliwie dużo suwerenności. „Nie chcą silnej UE, nie chcą zdolnej do działania Unii. Chcą być panem w swoim domu, żeby nikt im nie mówił, co mają robić” - pisze niemiecki publicysta.

Nacjonalizm zagraża UE od wewnątrz, a równocześnie jest ona pod presją sił zewnętrznych - agresywnego rosyjskiego imperializmu, gospodarczej ofensywy Chin i być może wkrótce izolacjonistycznej Ameryki. „Europa staje się samotna. Od wewnątrz jest osłabiona, z zewnątrz zagrożona. UE musi walczyć o swoje przeżycie” - podkreślił Ladurner.

Celem Rosji jest doprowadzenie do podziału Europy i osłabienie jej zdolności do działania. „Putin uważa, że na skrajnej prawicy może znaleźć partnerów do tego przedsięwzięcia. Dotychczas działalność UE była dramatem - dużo huku, ale w końcu Unia całkiem dobrze radziła sobie z kryzysami. Teraz wkracza jednak w fazę zniedołężnienia. To może być naprawdę początek jej końca” - podsumowuje komentator „Die Zeit”.

„Cóż za nieoczekiwany zwrot. Po tym, jak większość Francuzów wycofała swoje poparcie dla prezydenta, (Emmanuel) Macron postawił na polityczne wotum zaufania. To próba przejścia do ofensywy. Odważny manewr powyborczy z otwartym wynikiem” - powiedział Matthias Deiss w wieczornej audycji informacyjnej Tagesthemen telewizji publicznej ARD, mając na myśli przedterminowe wybory parlamentarne we Francji.

Jak podkreślił, „radykalne, populistyczne i nacjonalistyczne partie stały się silniejsze, nie tylko we Francji”. „Głosy krytyczne wobec Europy będą w przyszłości brzmieć w Brukseli jeszcze głośniej. Trudne manewrowanie w PE będzie w przyszłości jeszcze bardziej skomplikowane” - powiedział Deiss.

W tej sytuacji bardzo ważna byłaby, jego zdaniem, „funkcjonująca niemiecko-francuska oś”. Niestety, jak zauważył komentator, Macronowi i Scholzowi nie udało się stworzyć wspólnej oferty pozwalającej ich krajom oraz Europie przejść przez kryzys. - Kanclerz Scholz jest osłabiony tak, jak Macron. Jego polityka pokoju zakończyła się fiaskiem - powiedział Deiss w telewizji ARD.

PAP/zas