
Uroczystości rocznicowe objął patronatem prezydent Andrzej Duda. W obchodach weźmie udział kompania honorowa Wojska Polskiego wystawiona przez 13. Śląską Brygadę Obrony Terytorialnej.
Strajk w kopalni Wujek wybuchł 14 grudnia 1981 r. Już dzień wcześniej górnicy gotowi byli przerwać pracę w obronie przewodniczącego zakładowej komisji NSZZ "Solidarność" Jana Ludwiczaka. Dotarła do nich wieść o tym, że w nocy z 12 na 13 grudnia milicjanci zabrali Ludwiczaka z jego mieszkania, wyłamując przy tym drzwi i bijąc górników, którzy przyszli mu na ratunek.
Ostatecznie decyzję o rozpoczęciu strajku 14 grudnia podejmowały kolejne zmiany. W postulatach przedstawionych dyrekcji kopalni i przedstawicielom wojska górnicy domagali się uwolnienia Ludwiczaka oraz innych internowanych, odwołania stanu wojennego i przestrzegania porozumień zawartych przez stronę rządową w sierpniu i wrześniu 1980 r. Na przywódcę strajku, w którym wzięło udział ok. 3 tys. górników, wybrano Stanisława Płatka, sekretarza komisji rewizyjnej "S" w zakładzie.
W pierwszych dniach stanu wojennego na Śląsku zastrajkowało około 50 zakładów pracy. Do strajkujących w Wujku 15 grudnia zaczęły dochodzić wieści, że milicja i wojsko spacyfikowały niektóre z nich, m.in. kopalnię Manifest Lipcowy w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie milicjanci użyli broni palnej, raniąc czterech protestujących. Górnicy z Wujka, nie wiedząc jeszcze wówczas, że strzelano do robotników w Manifeście, rozpoczęli przygotowania do obrony swojego zakładu. Bronią stały się łopaty, kilofy, łańcuchy, zaostrzone pręty, cegły i śruby.
Ostatecznie, 16 grudnia, w środę, władza postanowiła siłowo zdławić bunt. Po godzinie ósmej kopalnię szczelnie otoczyła milicja, do której dołączyło wojsko. Godzinę później do górników przyszli przedstawiciele wojska i dyrekcji, którzy zapowiedzieli, że jeśli do jedenastej strajkujący nie opuszczą kopalni, zakład zostanie "odblokowany". Następnie od kopalni brutalnie odepchnięto zgromadzonych przed jej ogrodzeniem ludzi, przeciwko którym ZOMO użyło granatów gazowych, pałek i armatek wodnych.
Po rozpędzeniu tłumu milicja i ZOMO przystąpiły do pacyfikacji kopalni. W kierunku zakładu wystrzeliwano gazy łzawiące i świece dymne, a strajkujących polewano wodą z armatek. W końcu na teren kopalni wjechał czołg, robiąc wyłom w murze, przez który do zakładu weszli funkcjonariusze, m.in. pluton specjalny ZOMO, uzbrojony w pistolety maszynowe. W stronę strajkujących górników padły strzały.
Na miejscu zginęło pięciu górników, czterej pozostali zmarli później w szpitalach. Dla Józefa Czekalskiego, Krzysztofa Gizy, Ryszarda Gzika, Bogusława Kopczaka, Zenona Zająca, Zbigniewa Wilka, Andrzeja Pełki, Jan Stawisińskiego i Joachima Gnidy była to ostatnia szychta w życiu. Najmłodszy z nich miał 19 lat, najstarszy – 48.
Ran postrzałowych doznało także 23 innych protestujących. Nie jest znana liczba tych, którzy zostali lżej poszkodowani, m.in. zatruci gazem łzawiącym. Także załogi karetek pogotowia, które ewakuowały rannych i zagazowanych górników, były zatrzymywane i bite przez zomowców. Rany odniosło również kilkudziesięciu funkcjonariuszy milicji i żołnierzy.
Po zakończeniu pacyfikacji doszło do rozmów przedstawicieli obu stron. Górnicy zwolnili ujętych trzech milicjantów, oddali broń i zakończyli strajk. Wkrótce potem Służba Bezpieczeństwa zatrzymała osiem osób, które oskarżono o organizowanie i kierowanie strajkiem w Wujku. W lutym 1982 r. czterej z nich otrzymali wyroki od trzech do czterech lat więzienia, czterej inni zostali uniewinnieni.
20 stycznia 1982 r. umorzono sterowane przez władze śledztwo w sprawie odpowiedzialności milicjantów za użycie broni palnej podczas pacyfikacji Wujka. Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach uznała, że milicjanci działali w obronie koniecznej. Według ustaleń specjalnej komisji sejmowej, tzw. komisji Rokity, powołanej w 1990 r. do badania zbrodni okresu PRL, tamto śledztwo prowadzone było z naruszeniem prawa. Sprawę wznowiono po upadku komunizmu.
Prawomocny wyrok skazujący byłych zomowców zapadł jednak dopiero w czerwcu 2008 r. – po trzech procesach w I instancji. Sąd Apelacyjny w Katowicach skazał wówczas prawomocnie byłego dowódcę plutonu specjalnego Romualda C. na 6 lat więzienia, a 13 jego podwładnym wymierzył od 3,5 do 4 lat więzienia. To C. dał sygnał do otwarcia ognia – wynika z ustaleń procesu.
Według sądu w sposób niewątpliwy w toku procesu ustalić można było jedynie, że oskarżeni działali wspólnie oraz że w wyniku działań niektórych z nich, a za wiedzą pozostałych, śmierć ponieśli górnicy. Zmowa milczenia uniemożliwiła wskazanie, kto konkretnie strzelał i zabił lub ranił górników. Wniesione kasacje Sąd Najwyższy oddalił w 2009 r. – wyrok stał się ostateczny blisko 28 lat po tragedii.
Osobno był sądzony inny członek plutonu specjalnego Roman S., który przez lata mieszkał w Niemczech. W maju 2019 r. został zatrzymany w Chorwacji na podstawie europejskiego nakazu aresztowana i wydany przez to państwo stronie polskiej. W grudniu 2019 r. Sąd Okręgowy w Katowicach skazał go na 3,5 roku więzienia. Sąd Apelacyjny w Katowicach kilka miesięcy później utrzymał ten wyrok w mocy.
- Dobrze stało się, że po tylu latach, ale jednak, doczekaliśmy końca tego procesu i w jakiś sposób udało się uzyskać sprawiedliwość – mówił wówczas przewodniczący składu orzekającego w sądzie apelacyjnym sędzia Wiesław Kosowski.
W oddzielnym procesie, przed warszawskim sądem, odpowiadał gen. Czesław Kiszczak, oskarżony o przyczynienie się do śmierci górników z Wujka. Pierwszy jego proces ruszył w 1994 r. – w 1996 r. sąd okręgowy uniewinnił Kiszczaka. W 2004 r. skazał go na 2 lata więzienia w zawieszeniu. W 2008 r. sprawę umorzono z powodu przedawnienia. W 2011 r. Kiszczaka ponownie uniewinniono. Wszystkie wyroki uchylał potem Sąd Apelacyjny w Warszawie, który zwracał sprawy do sądu okręgowego. Kiszczak zmarł w listopadzie 2015 r.
PAP/ar

