fot. wikimedia
Rozpad samolotu na kilkadziesiąt tysięcy części, brak krateru po uderzeniu w miękki grunt ponad 70-tonowego samolotu oraz charakterystyczne zniszczenia ciał ofiar - to według podkomisji smoleńskiej dowody na eksplozję, do której miało dojść w Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem.

Komisja stwierdziła, że katastrofa nie była spowodowana błędem pilota. Jako uzasadnienie tej tezy podała siedem punktów. Jeden z nich to właśnie twierdzenie o wybuchu w Tupolewie w powietrzu. Najpierw - według podkomisji - miało eksplodować lewe skrzydło, więcej niż 900 metrów przed lotniskiem. 710 metrów przed progiem pasa miało dojść do kilku awarii, a później - jeszcze nad ziemią - miało dojść do eksplozji w kadłubie i całkowitej awarii zasilania.

"Wybuch zabił wszystkich pasażerów salonki"

Podano także, że wybuch rozsadził trzecią salonkę, zabijając wszystkich jej pasażerów i rozrzucając ich szczątki na całej długości wrakowiska.

"Fala detonacyjna, idąca w kierunku ogona rozerwała ten fragment kadłuba i spowodowała wywinięcie lewej i prawej burty wraz z dachem, na zewnątrz konstrukcji" - powiedziano w prezentacji.

Wskazano także na liczne odłamki osmolone i opalone, rozrzucone ok. 100 m przed miejscem upadku samolotu, a także rozpad samolotu na kilkadziesiąt tysięcy części.

Kolejne dowody na eksplozję to - według prezentacji - brak krateru po uderzeniu w miękki grunt ponad 70-tonowego samolotu, całkowite zniszczenie wszystkich foteli, oddzielne położenie siedzeń, oparć i stelaży, a także wyrwanie z burty lewych drzwi pasażerskich, wbitych na metr w ziemię z prędkością przekraczającą 10-krotnie prędkość spadania samolotu. Wskazano też na charakterystyczne zniszczenia ciał ofiar, w tym "całkowite rozczłonkowanie kilkunastu ofiar, siedzących w salonce nad centrum eksplozji i rozrzucenie ich ciał na całym obszarze wrakowiska"

Ponadto, jak podkreślono, kontrolerzy w Smoleńsku konsekwentnie podawali załodze błędne informacje przy podejściu do lądowania. Podkomisja stwierdziła, że w kokpicie nie było dowódcy Sił Powietrznych generała Andrzeja Błasika, a załoga przez cały czas podejścia podawała kontrolerom prawidłową odległość od pasa lotniska.

Raport ma być materiałem dla prokuratury

Raport podkomisji został dziś przesłany do prokuratury. - Dwa dni temu trafił do rodzin ofiar katastrofy - mówił Antoni Macierewicz. Przewodniczący podkomisji zarzucił też rządowi Donalda Tuska, że nie doprowadził do przeprowadzenia sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej natychmiast po ich śmierci. Jak podkreślał, sekcje zwłok powinny zostać przeprowadzone zaraz po katastrofie. Minister dodał, że rząd Donalda Tuska już we wrześniu 2010 roku wiedział, że doszło do zamiany i zbezczeszczenia ciał ofiar katastrofy. - Nie podjęto jednak żadnych działań w celu przeprowadzenia sekcji zwłok, których domagało się wielu członków rodzin ofiar - podkreślał. Jak powiedział Antoni Macierewicz, sekcje zwłok, przeprowadzone po ekshumacji ofiar katastrofy, przyniosły wiele ważnych informacji, które zostaną wykorzystane w końcowym raporcie podkomisji.

Antoni Macierewicz poinformował, że z dokumentem najpierw zapoznały się dwa dni temu rodziny ofiar. Dziś został on przekazany prokuraturze, w związku z tym, że właśnie dziś dochodzi do jego publikacji.

Będzie kolejny raport

Były szef MON poinformował, że przedstawiony dziś raport dotyczy tylko kwestii technicznych i nie jest raportem końcowym. Dodał, że ponieważ podkomisja nie miała dostępu do wraku ani czarnych skrzynek samolotu, wykorzystała w swojej pracy zdjęcia fotograficzne i filmowe, badania bliźniaczego samolotu Tu-154 znajdującego się w Polsce, a także raport z badań archeologicznych, przeprowadzonych w Smoleńsku pół roku po katastrofie. Członkowie podkomisji wykorzystali też zeznania przeszło stu kilkudziesięciu świadków, które, jak powiedział przewodniczący, były niewykorzystane lub sfałszowane przez komisje poprzednio badające przyczyny katastrofy.

IAR