
Obecnie w Bałtyku żyją na stałe trzy gatunki fok. „Wszystkie one napłynęły do nas z innych wód. 11 tys. lat historii Bałtyku to bowiem za krótki czas, żeby mógł powstać jakiś własny, lokalny gatunek. W związku z czym wszystko, co żyje w tym morzu, jest pochodną tego, co znajduje się w Północnym Atlantyku” - powiedział PAP prof. Jan Marcin Węsławski, ekolog morza, dyrektor Instytutu Oceanologii PAN.
Pierwszym zamieszkującym dzisiejszy Bałtyk gatunkiem foki, jednocześnie najmniej licznym, jest foka pospolita. Bardzo lubi wylegiwać się na skałach, szczególnie w zachodniej części morza, czyli na wybrzeżach szwedzkich, duńskich i norweskich.
Druga pod względem liczebności jest najmniejsza z bałtyckich fok, czyli nerpa (foka obrączkowana). „Można powiedzieć, że jest ona reliktem zimnego okresu w dziejach Bałtyku. Dlatego też żyje w północnej części morza, głównie w zatoce Botnickiej i zatoce Fińskiej, a jej cechą charakterystyczną jest to, że może się rozmnażać wyłącznie na lodzie” - powiedział rozmówca PAP.
W pewnym momencie dziejów do Bałtyku przybyły także foki szare. To największy i najliczniejszy gatunek tutejszych fok. O ile przedstawicieli dwóch pozostałych jest dość mało - nerpy parę tysięcy sztuk, foki pospolitej - ledwie 600-700 osobników, o tyle foka szara osiągnęła niewątpliwy sukces ekologiczny. „Być może dlatego, że jest największa i bez litości +odsunęła od stołu+ mniejsze gatunki. Ostatecznie doprowadziła do tego, że na początku XX w. jej populacja była szacowana na ponad 100 tys. sztuk” - zaznaczył prof. Węsławski.
„Tłuste lata” fok nie szły jednak w parze z zadowoleniem rybaków. Powołana w 1902 r. Międzynarodowa Rada Badań Morza (ICES) uznała je za główne szkodniki rybołówstwa i zezwoliła na intensywne polowania na te zwierzęta.
Jak powiedział naukowiec, z perspektywy czasu wiadomo, że nie były to działania w pełni uzasadnione. „Rybacy byli wtedy nastawieni przede wszystkim na połowy dorsza, podczas gdy foka szara żywi się właściwie wyłącznie śledziem, trochę szprotem. Oczywiście konflikty z rybakami się zdarzały, bo foka to zwierzę bardzo mądre, o inteligencji psa, i kiedy widzi rybę uwięzioną w sieci, chętnie po nią sięga. Ale wystarczyłoby odstraszać je małym kosztem od łowisk, zamiast masowo odstrzeliwać” - podkreślił prof. Węsławski.
W latach 60. i 70. XX wieku Bałtyk doświadczył największego w historii kryzysu środowiskowego, spowodowanego niekontrolowanym zrzucaniem do wód morskich różnego rodzaju zanieczyszczeń. Ostatecznie populacja foki szarej z początkowych 100 tys. zmniejszyła się do 3-4 tys. osobników.
Zwierzęta, które przetrwały, były tak nieliczne, że przez wiele lat nie wypuszczały się poza kilka północno-wschodnich obszarów Morza Bałtyckiego. W tym czasie na wodach polskich nie pojawiały się w ogóle. Dopiero w latach 80. XX w. zapoczątkowano szeroko zakrojone działania ochronne, w efekcie których Bałtyk zaczął się stopniowo oczyszczać. „Wprowadzono też ochronę dużych drapieżników, co pozwoliło odbudować populację fok. W Szwecji i Finlandii zwierzęta te zaczęto nawet sztucznie dokarmiać. Dziś populacja bałtyckiej foki szarej liczy ok. 30 tys. sztuk” - powiedział ekolog z PAN.
Odrodzenie populacji poskutkowało tym, że foki zaczęły schodzić ze swojego matecznika, czyli archipelagów wysp szwedzkich i fińskich, i zapuszczać się w inne regiony morza. W związku z tym od czasu do czasu zaczęły pojawiać się także na polskich plażach.
„Jednak pamiętajmy, że bywają tu tylko gościnnie. Polska nie ma własnej populacji fok, ponieważ nasze wybrzeże zupełnie nie nadaje się na miejsce ich stałego bytowania i nie mogą się tu rozmnażać. Natomiast rzeczywiście przypływają do nas z Estonii, Finlandii i Szwecji, szczególnie do ujścia Wisły, ponieważ znajdują się tam piaszczyste mielizny, na których one chętnie odpoczywają i polują, nie niepokojone przez człowieka” - podkreśli prof. Węsławski.
Niestety częstsze odwiedziny fok spowodowały kolejny konflikt ze środowiskiem rybackim. Zdaniem profesora postulowany przez nie (i wpierany przez niektórych polityków) odstrzał tych drapieżników mija się jednak z celem. "Takie działanie może być skuteczne jedynie wobec zwierząt rezydujących, czyli żyjących dziś na stałe. U nas nie ma to sensu, odstrzał nie rozwiązałby problemu" - powiedział.
Zamiast tego on i inni naukowcy proponują bardziej racjonalne metody, czyli stosowanie odstraszaczy fok oraz wprowadzenie systemu rekompensat dla rybaków. „Jednym ze skutecznych rozwiązań jest stosowanie nowoczesnych metod połowu, takich jak klatki na dorsze, które uniemożliwiają fokom wyjadanie ryb z sieci. Skuteczne są także urządzenia akustyczne odstraszające drapieżniki oraz mechaniczne bariery w sieciach. Nawet pozostawienie łodzi rybackiej przy łowisku skutecznie zniechęci fokę do częstowania się rybami” - wymienił ekspert.
Druga rzecz, która pomogłaby rozwiązać konflikt, to zmiana przepisów dotyczących wypłat dla osób poszkodowanych przez foki. „Ogólne straty ekonomiczne dla rybaków w ujściu Wisły nie są bardzo znaczące - sięgają 300-400 tys. zł rocznie, czyli niewiele w porównaniu do np. strat dla rolników powodowanych przez bobry. Do tego zgodnie z przepisami za wszelkie straty wyrządzane przez gatunki chronione odpowiada państwo, które powinno wypłacać odszkodowania pokrzywdzonym. Niestety tutaj pojawia się problem natury prawnej, ponieważ polityka rybacka UE mówi, że ryba należy do rybaka dopiero, gdy wyciągnie ją z sieci i załaduje na łódź. Wobec tego ryba w sieci, zjedzona przez fokę, odszkodowaniu nie podlega” - wytłumaczył prof. Węsławski.
W jego opinii przepis ten - dla dobra i fok, i ludzi - powinien zostać zmieniony.
Niektóre organizacje związane z ochroną przyrody głoszą m.in. hasło „Oddajcie fokom ich dom”, postulując wydzielanie na polskim wybrzeżu stref wyłącznie dla fok, z zakazem wstępu dla ludzi.
„To chybiony i szkodliwy pomysł, krytykowany przez środowisko naukowe. Po pierwsze dlatego, że foki nie mają najmniejszej ochoty odpoczywać na naszych plażach; nigdy nie były one ich domem. Interesują je wyłącznie mielizny w pobliżu sieci rybackich. Po drugie - takie postulaty antagonizują rybaków względem zwierząt” - podkreślił rozmówca PAP.
Przypomniał, że w odpowiedzi na tego typu kampanie rybakom zaczęto nagle blokować możliwość stawiania sieci tam, gdzie chcieli, i zaczęto wymagać od nich stosowania kosztownych urządzeń odstraszających. Kolejne restrykcje spowodowały, że sytuacja początku XX w. zaczęła się powtarzać - foki uznano za wrogów i szkodniki.
"Od lat my - naukowcy powtarzamy, że foki należy chronić, ale we właściwy sposób, czyli dostosowując plany utrzymania gatunku do rzeczywistych potrzeb i sytuacji. Trzeba dać im spokój, nie przeszkadzać, ale też nie tworzyć wymyślonych rezerwatów ani nie utrudniać życia rybakom, ponieważ foki przypływają tu tylko na chwilę, po czym wracają do siebie. Polskie wybrzeże to nie jest i nigdy nie był ich dom" - zaznaczył specjalista z PAN.
pap/jr
