
Porzucone ręczniki i ubrania czy dmuchane materace pływające samotnie wzbudzają niepokój plażowiczów i są powodem do wezwania służb ratunkowych. Często niepotrzebnie.
- Problemem jest brak komunikacji między osobami, które zostają na brzegu, a tymi którzy poszli pływać - mówi młodszy brygadier Bartłomiej Góral z koszalińskiej Państwowej Straży Pożarnej. A alarm wszczęty z powodu zostawionego samotnie ręcznika czy męża, który wszedł do wody i nie wraca od pół godziny potrafi „postawić na nogi” służby ratownicze. Do jednej akcji nad wodą, zadysponowane jest nawet pięć jednostek straży pożarnej. Oprócz załogi wozów najbliższego OSP biorą w nich udział również zawodowi strażacy z komendy miejskiej lub powiatowej oraz płetwonurkowie.
Arkadiusz Gradowski, szef grupy interwencyjnej ratowników wodnych w gminie Sianów zachęca do wybierania plaż strzeżonych. Tam, pod czujnym okiem ratowników bardzo rzadko dochodzi do jakichkolwiek akcji czy nieuzasadnionych wezwań służb. - Patrzymy w lustro wody, obserwujemy zachowanie osób, które często, gdy gdzieś odchodzą, mówią nam o tym. Patrol wzdłuż linii brzegowej sprawia, że plażowicze nas cały czas widzą i wiedzą, że mogą na nas liczyć - wyliczał.
Służby apelują i przypominają, aby nie pozostawiać rzeczy na plaży bez opieki. Jeśli jesteśmy sami, przed wejściem do wody, warto o tym poinformować najbliższego sąsiada lub ratownika wodnego.
kch/zas
- 00:00:00 | 00:00:00