Czy zignorowanie zakażenia COVID-19 było przyczyną śmierci czternastomiesięcznego, niepełnosprawnego dziecka? Takie przypuszczenia ma pani Justyna ze Szczecinka, która przed kilkoma dniami straciła córkę.
Pani Justyna w ciągu trzech dni czterokrotnie odwiedzała gabinety lekarskie. U jej córki cierpiącej na wodogłowie stwierdzono ospę wietrzną, a na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym wykryto zakażenie COVID-19. Mimo to dziecko zostało odesłane do domu, w którym zmarło.
Matka dziewczynki oskarża lekarzy o błędną diagnozę i zignorowanie zakażenia koronawirusem. - Sekcja wykazała, że miała miąższowe zapalenie płuc spowodowane COVID-em. Badało ją czterech lekarzy i żaden z nich nie zdiagnozował zapalenia płuc - powiedziała mama Oli. - Nie dali jej szansy na dalsze życie. To była naprawdę silna dziewczynka.
Do sprawy odniosły się władze Szpitala w Szczecinku, które uważają, że dziecko zostało w odpowiedni sposób zaopatrzone na SOR-ze.
- Lekarz dyżurny SOR-u poprosił o konsultację pediatrę i specjalistkę epidemiologii i chorób zakaźnych. W trakcie dyżuru dziecko nawodniono i obniżono temperaturę ciała. Po konsultacji pediatrycznej dziewczynka została wypisana do domu z zaleceniami. Poinformowano mamę dziecka, że w przypadku wystąpienia jakichkolwiek objawów odwodnienia, gorączki - zaleca się ponowną wizytę z dzieckiem na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym - przekazał Piotr Rozmus, rzecznik starostwa w Szczecinku.
Sprawę bada prokuratura. Niestety nie otrzymaliśmy odpowiedzi, pod jakim kątem prowadzone jest śledztwo oraz czy jakiemukolwiek lekarzowi przedstawiono zarzuty niedopełnienia obowiązków.
Więcej w relacji Mateusza Sienkiewicza.
ms/zn