
fot. PRK24/Adria Jakubik
Oddaliśmy 72 miejsca noclegowe uchodźcom z okupowanych terenów Ukrainy.
Zdecydowana większość to kobiety z dziećmi, które dotarły do nas głównie
z Kijowa i okolicznych miejscowości - poinformowała Halina Kędzierska,
menedżerka jednego z pensjonatów w Mielnie.
Pierwsi uchodźcy przyjechali do mieleńskiego pensjonatu już drugiego dnia wojny. - To nie są zorganizowane grupy, a pojedyncze rodziny, głównie kobiety z dziećmi. Niektórzy przyjechali swoimi samochodami, inni w różny sposób dostali się do granicy z Polską, a później już po naszej stronie czekali na nich znajomi, przyjaciele, dalsza rodzina albo mężowie, którzy pracują w Koszalinie - powiedziała Halina Kędzierska.
Zaznaczyła przy tym, że te kobiety z dziećmi, których mężowie jeszcze przed wojną znaleźli zatrudnienie w Koszalinie, w pensjonacie zostają na jedną noc. - Pracodawcy ich mężów załatwiają im mieszkania na wynajem i one od nas się wyprowadzają. Taką przyjęliśmy zasadę. Na miejsce tych rodzin, a mieliśmy takich do tej pory kilkanaście, przyjeżdżają kolejne osoby potrzebujące pomocy. Więc mamy trochę rotacji.
Menedżerka przekazała, że wszystkie 72 miejsca noclegowe zajmują uchodźcy, w większości z Kijowa i okolicznych miejscowości okupowanych przez rosyjską armię. Wśród nich jest jedna ciężarna, która po przyjeździe do Mielna objęta została opieką ginekologa.
Kobiety i dzieci, które znalazły schronienie w tym pensjonacie mają zapewnione śniadania i obiadokolacje w pobliskiej restauracji, której właścicielką jest prowadząca pensjonat. - Te osoby, które mają np. małe dzieci lub z innych powodów nie chcą wychodzić z pensjonatu, boją się, czują dyskomfort, opuszczając miejsce, w którym poczuły się już względnie bezpiecznie, posiłki otrzymują na miejscu, na zasadzie cateringu. W zbieraniu tych zamówień pomaga nam Ukrainka Ania - powiedziała Kędzierska.
Zaznaczyła, że do pensjonatu dociera pomoc zarówno od prywatnych darczyńców, jak i gminy: - Mamy trochę żywności z długim terminem ważności, również tę dla najmłodszych dzieci. Za to lodówka szybko się opróżnia. Wędliny, serki, masło, parówki idą jak woda. Podobnie chleb. Mamy w zapasie trochę środków chemicznych, higienicznych i tych najpotrzebniejszych leków przeciwbólowych i grypowych. Jeśli trafia do nas coś, czego nie potrzebujemy, to przekazujemy to dalej, do jednego z magazynów w Mielnie. Nic się nie marnuje.
Kędzierska przyznała, że uchodźcy - mimo zapewnienia im zaspokojenia podstawowych potrzeb - psychicznie są „w złym stanie”: - Bardzo przydałby nam się tu psycholog ze znajomością języka ukraińskiego. My mamy kłopoty ze zwykłą komunikacją, jest bariera językowa. Nie jesteśmy w stanie pomóc w problemach natury emocjonalnej, w radzeniu sobie z traumą wojny. A tego te kobiety i ich dzieci potrzebują.
Dodała, że bardzo dobrze, iż przebywające w pensjonacie dzieci poszły do mieleńskiej szkoły: - To poniedziałkowe pójście do szkoły było tak na próbę. Jeszcze trwają ostatnie formalności, ale dyrekcja zapewniła nas, że przyjmie wszystkie chętne dzieci tylko musi dopiąć organizacyjne szczegóły. Podobne zapewnienia otrzymaliśmy z przedszkola.
Powiedziała również, że to ważne, ponieważ ukraińskie mamy chcą iść do pracy: - Mamy listę chętnych do pracy i zainteresowanych pracodawców, którzy chcą zatrudniać m.in. w gastronomii, do sprzątania, potrzebują masażystek. W pomocy w zatrudnieniu czekamy tylko na prawne wytyczne, żeby wszystko było legalne.
Z informacji przekazanych przez magistrat w Mielnie, w kilku pensjonatach i hotelach w gminie, przebywa ponad 400 uchodźców z Ukrainy.
PAP/aj
