
fot. TVP INFO
W niezaszczepionym, w sposób dostateczny, społeczeństwie rosyjskim
każdego dnia na COVID-19 umiera 800 osób. U zaszczepionych Brytyjczyków,
przy porównywalnej liczbie zachorowań, zgonów jest siedem razy mniej -
powiedział wirusolog prof. Włodzimierz Gut.
Profesor zapytany o kwestie uruchamiania szpitali tymczasowych i
zagrożenie dla szpitalnictwa w Polsce w związku z zapowiadaną czwartą
falą, odpowiedział, że w czasach, kiedy dzienna liczba zachorowań na
SARS-CoV-2 wynosiła 27 tysięcy przypadków, można było mówić o
zagrożeniu, ale w tej chwili, spodziewając się tysiąca przypadków
dziennie, nie ma o tym mowy.
Podsumował, że szpitale tymczasowe są dobrym zabezpieczeniem na
przyszłość, jednak w tej chwili nie ma podstaw ani konieczności, aby je
uruchamiać, ponieważ stałyby puste. Co będzie dalej? Jak będzie
rozprzestrzeniała się czwarta fala? Wirusolog jest zdania, że wszystko
będzie zależało od tego, czy uda się zaszczepić odpowiedni odsetek
społeczeństwa. - W tej chwili zaszczepiło się ok. 50 proc., a ponad 10
proc. nabyło odporność po przechorowaniu - oszacował. Dodał, że to za
mało, żeby pójść brytyjską drogą i puścić wszystko na żywioł w nadziei,
że reszta społeczeństwa, zwłaszcza ludzie młodzi, uzyskają odporność
przechodząc COVID-19 w sposób łagodny.
- Aby czuć się bezpiecznie potrzebujemy osiągnąć stan 85-proc.
wyszczepialności Polaków - powiedział. Jeśli to się nie uda, „będą zgony”.
W jakiej liczbie? Zapytany o to prof. Gut odparł, że proponuje
uruchomienie wyobraźni. - W niezaszczepionym w sposób dostatecznym
społeczeństwie rosyjskim każdego dnia na COVID umiera 800 osób. U
zaszczepionych Brytyjczyków, przy porównywalnej liczbie zachorowań,
zgonów jest siedem razy mniej.
Wirusolog pytany o możliwość zakażenia się w tym samym czasie dwoma
odmianami wirusa wyjaśnił, że owszem, taka koinfekcja jest możliwa.
Zapewnił jednak, że nie należy się tego szczególnie obawiać ani
przykładać do tego wielkiej wagi. Chociażby dlatego, że wirusy w naszym
organizmie i tak nieustannie mutują, zmieniają się, więc choć można
zbadać na początku, czym się zakaziliśmy, to nie sposób przewidzieć, co z
nas „wyjdzie”.
- Wirus namnaża się w taki sposób, że tworzy pewną matrycę. I na tej
matrycy jest wielokrotnie przepisywany przez enzymy, które do tego
służą - wytłumaczył profesor dodając, że skala kombinacji rekombinacji
wirusów RNA jest olbrzymia. - W każdej „przepisywance” znajdzie się mniej
więcej trzydzieści różnych mutacji - z tego większość to są mutacje
niekorzystne albo takie, które nie pozwalają na żaden dalszy proces. Na
każdą cząstkę aktywną powstaje mniej więcej dwieście cząsteczek, które
się do niczego nie nadają - dodał.
Profesor Gut podsumował, że w trakcie tych „przepisywań” powstaje ok.
1 mln. różnych cząsteczek i to jest mieszanka najróżniejszych mutacji,
które powstają cały czas.
Czasem jednak zdarza się tak, że wirus zmienia się w sposób na tyle
istotny, że jesteśmy w stanie to zauważyć - badając za pomocą którejś z
dostępnych metod, których - jak zauważył prof. Gut - jest ok. 100.
Jak zapewnił, żadna z dotychczasowych, utrwalonych zmian w
koronawirusie nie jest szczególnie istotna, nie zmienia sytuacji
epidemicznej. - Istotną byłaby zmiana, która wpłynęłaby na dynamikę
namnażania wirusa - powiedział wirusolog. Jak tłumaczył, mogłoby się
zdarzyć, że któraś z wersji wirusa po zakażeniu człowieka przez dłuższy
czas nie powodowałaby objawów, a pomimo tego taka osoba już by zakażała
innych. Druga ewentualność, która byłaby zagrożeniem, to taka, że wirus
tak by się zmienił, iż umykałby stosowanym przez naukowców sposobom
sekwencjonowania patogenu.
- Tak trochę stało się na Wyspach Brytyjskich, gdzie nowa odmiana
koronawirusa początkowo była niewykrywana w laboratoriach - zauważył
profesor. I wyjaśnił, że było to spowodowane tym, iż ze wszystkich
dostępnych metod Anglicy używali właśnie tych, które „omijały” ten
wariant. Zanim się zorientowali, wariant zwany B.1.1.7 lub brytyjskim
zdominował inne warianty na terenie Wielkiej Brytanii, a potem
rozprzestrzenił się po świecie.
Prof. Gut dodał, że w Polsce takie przeoczenie byłoby niemożliwe. - Sarkali na nas, polskich naukowców, że za długo badają próbki, że inni
robią to błyskawicznie. A my potrzebowaliśmy 48 godz., gdyż badaliśmy
cztery obszary genomu wirusa, żeby niczego nie przeoczyć. Chodziło o
pewność - powiedział. Jego zdaniem w wirusologii obowiązuje „teoria nieoznaczoności badań wirusa”, więc trzeba być bardzo uważnym i
dokładnym.
Jak stwierdził wirusolog, do tej pory wersją SARS-CoV-2, która uległa
największej zmianie jest Lambda, która „zgubiła duży kawałek”, co
jednak nieszczególnie przekłada się na to, jak działa na organizm
człowieka ani w jaki sposób się przenosi.
PAP/kc
