fot. PAP/Radek Pietruszka/Balcer, CC BY-SA 3.0 , via Wikimedia Commons/ed.prk24

Zakończyły się zdjęcia do serialu „Heweliusz”, który inspirowany jest historią zatonięcia promu „Jan Heweliusz”. Premiera została zaplanowana na jesień 2025 roku.

- Wydaje mi się, że „Wielka Woda” była takim poligonem dla nas wszystkim. Tam zobaczyliśmy, że nie musimy się bać produkcji z hollywoodzkim rozmachem - powiedział PAP Life Jan Holoubek, reżyser „Heweliusza”, który stał również za serialem o powodzi z 1997 roku. - Przy kręceniu „Heweliusza” bardzo dużo się nauczyliśmy. Jeszcze nigdy nie realizowaliśmy takiego przedsięwzięcia, jak katastrofa statku. Wydaje mi się, że w ogóle w Polsce nikt tego nie robił, więc cały proces wymyślania tego, jak to pokazać, to dla nas odkrywanie nowych lądów.

„Heweliusz” to imponujący pod względem rozmachu serial. 10 miesięcy przygotowań, ponad 100 dni zdjęciowych, gwiazdorska obsada (m.in. Magdalena Różczka, Borys Szyc, Michał Żurawski, Konrad Eleryk, Tomasz Schuchardt), 3000 statystów, 2000 pojazdów, 70 różnych lokacji, 700 ton wody, 1 kilometr konstrukcji deszczownic i trawersów.

Serial przedstawia historię katastrofy polskiego promu „Jan Heweliusz”, ale przede wszystkim jest opowieścią o ludziach. - To jest serial, który miesza w sobie gatunek katastroficzny z dramatem psychologicznym. Katastrofa pojawi się w każdym z pięciu odcinków, zawsze będzie to inny jej fragment. Natomiast zdecydowanie większą cześć historii zajmuje opowieść, co się działo potem. To jest główny temat. Walka tych, którzy przetrwali, o prawdę, walka wdów o sprawiedliwość, o dobre imię i godność tych, którzy zginęli. Duża część dzieje się na sali sądowej. Jest to też opowieść o manipulacji czy próbie zmanipulowania faktami przez ówczesne władze, jak państwo próbuje pozbyć się problemów, zwalając winę na jednostki. Historia o żałobie, szukaniu prawdy, sprawiedliwości i o nadziei - wyjaśnia Holoubek.

Zatonięcie promu „Jan Heweliusz” do dziś uważane jest za największą katastrofę morską w dziejach polskiej floty w czasie pokoju. Statek zatonął w czasie rejsu ze Świnoujścia do Ystad, u wybrzeżu niemieckiej wyspy Rugia. Do katastrofy doszło 14 stycznia 1993 roku. Na Bałtyku panował wówczas bardzo silny sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta. W czasie katastrofy zginęło 55 osób - 20 marynarzy i 35 pasażerów (obywatele Polski, Austrii, Węgier, Szwecji, Czech, Norwegii), uratowano 9 marynarzy. Woda miała wówczas około 2 stopni Celsjusza. Pasażerowie nie mieli kombinezonów termicznych, więc zabijała ich hipotermia. Członkowie załogi posiadali specjalnie ocieplane skafandry ratunkowe, ale nie wszyscy zdążyli je wyciągnąć. Podczas trzech procesów przed Izbą Morską w Szczecinie i Gdyni zapadły wyroki, podające różne przyczyny katastrofy. W 2005 r. Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu uznał, że polskie procesy były nierzetelne i niesprawiedliwe.

Scenarzysta Kasper Bajon, który z Holoubkiem pracował już wielokrotnie, przyznaje, że ten temat chodził za nim od dawna, jako że wdowa po kapitanie promu, Andrzeju Ułasiewiczu mieszkała na tym samym osiedlu co on, chodził też z jej córką do tej samej szkoły. Kapitan Ułasiewicz i wdowa po nim to jedyni bohaterowie, którzy w serialu występują pod prawdziwymi imiona i nazwiskami. Pozostałe postaci często łączą w sobie cechy wielu osób. Bo choć twórcy filmu wykonali ogromny research, dotarli do wszystkich możliwych dokumentów, świadków, to podkreślają, że film nie jest dokumentem.

- Zależało nam, żeby całą historię opowiedzieć wiarygodnie, ale też fabularnie - mówi Holoubek. - Sam przebieg katastrofy staramy się dokładnie robić tak, jak to było. Oczywiście mamy tutaj jakiś rodzaj udramatyzowania. Chociaż w sumie to, co się działo na tym statku, było tak przerażające, że nie trzeba było szczególnie czegoś dodawać.

To właśnie realistyczne przedstawienie katastrofy były dla twórców i aktorów największym wyzwaniem. Sceny katastroficzne zostały nakręcone w hali zdjęciowej w Warszawie oraz w Brukseli. W Warszawie powstały m.in. ujęcia pokładu promu w przechyłach do 70 stopni, co było ogromnym wyzwaniem zarówno dla aktorów, jak też dla całej ekipy. Operatorzy kręcili w specjalnie skonstruowanej uprzęży, żeby w trakcie zdjęć nie spaść z pochylonego pokładu, który dodatkowo był bardzo śliski. W trakcie ujęcia lały się ogromne ilości wody. Jak trudne są to zdjęcia, może świadczyć fakt, że na scenę, która w serialu będzie trwało około 1 minuty, ekipa potrzebowała kilku godzin.

Najtrudniejsze, najbardziej spektakularne zdjęcia katastrofy odbyły się w Lites Film Studios w Brukseli. To jedyna taka w Europie i jedna z najbardziej zaawansowanych na świecie zamkniętych hal, przeznaczonych do ujęć wodnych i podwodnych. Basen ma 10 metrów głębokości i 1250 m kw. powierzchni. Temperatura wody w basenie wynosi ponad 30 st. C. Jest to absolutnie niezbędne zarówno dla komfortu, jak i bezpieczeństwa aktorów, oraz kaskaderów. Nawet w temperaturze wody o kilka stopni niższej organizm ludzki ulega szybkiemu wychłodzeniu, a zdjęcia trwają po kilka godzin. W związku z wysoką temperaturą wody, w studio panują tropikalne warunki, jest bardzo gorąco (około 38 st. C) i bardzo wilgotno (ponad 80 proc.).

Jak opowiadał Bartek Kaczmarek, autor zdjęć: - Przygotowanie technologiczne do tych scen zajęło nam najwięcej czasu. Nikt z nas wcześniej nie robił tego typu zdjęć na taką skalę. Przez wiele miesięcy przygotowywaliśmy się do tego projektu, robiliśmy wiele prób i testów. W Belgii mieliśmy wsparcie lokalnej ekipy, która jest doświadczona w zdjęciach podwodnych. Słyszałem od panów od efektów specjalnych, że oni robili tu różne rzeczy podwodne, ale takiego wiatru z deszczem to jeszcze nigdy, więc dla nich to też jest pierwszy raz. Kręcenie takiej dużej katastrofy jest wybitnie trudne. W Belgii przez 16 dni kręcimy 5-10 proc. z całego materiału. Są to jednak najbardziej wymagające technicznie zdjęcia w całej produkcji. Generujemy tutaj sztorm na morzu. Chcemy zabrać widza w samo oko cyklonu.

W Brukseli sfilmowano akcję ratunkową, ujęcia przechyłu górnego pokładu, z którego tuż przed zatonięciem zsuwają się tratwy ratunkowe, a pasażerowie wpadają do wody, tonięcie mostku, sceny z helikopterem podejmujących pasażerów z tratwy. W scenach brali udział aktorzy, których asekurowali kaskaderzy.

Za ich bezpieczeństwo odpowiadał Maciej Maciejewski, koordynator kaskaderów. Podkreśla, że wszyscy aktorzy, którzy brali udział w zdjęciach wodnych musieli przejść trzyetapowy plan szkolenia. - Pierwszy etap odbył się zaraz po tym, jak została wybrana obsada. To był test umiejętności pływackich i służył tylko temu, aby tych aktorów, którzy z pływaniem mieli większy problem, móc doszkolić - mówi Maciejewski. - Drugi etap był na specjalnym basenie, gdzie pod okiem instruktora, aktorzy uczyli się zarządzania powietrzem pod wodą i umiejętności niewpadania w panikę. Trzeci etap, najważniejszy, był na obiekcie techniki morskiej w Szczecinie, gdzie jest basen, w którym tworzyliśmy fale, deszcz i wiatr, gdzie aktorzy bujali się na tratwach. Musieliśmy też sprawdzić, na ile choroba morska może mieć wpływ na zdjęcia. Aktorzy zapoznawali się też z ratunkowymi skafandrami, typu aquaty, które są bardzo niewygodne, bardzo ciepłe, bo stworzone je do niskich temperatur. Na tym trzecim etapie ćwiczyli wpadanie pod tratwę. Oczywiście byli asekurowani.

A Holoubek dodaje: - Mieliśmy takie sceny, kiedy po dwóch, trzech dublach okazywało się, że to jest tak wyczerpujące fizycznie dla aktorów, że mówili, że już nie mają siły, że zaczynają ich łapać skurcze. Myślę, że to jest i tak ledwie namiastka tego, co spotkało ludzi w 93 roku.

Jednym z głównych bohaterów serialu jest samo Morze Bałtyckie. Dlaczego kluczowe dla produkcji, prócz hal zdjęciowych i brukselskiego basenu, są prawdziwe, bałtyckie zdjęcia wodne, jak i lokacje portowe. Zaczynając od Świnoujścia, z którego w ostatni rejs wypłynął „Jan Heweliusz”, przez Darłowo, na Gdyni, Sopocie i Gdańsku kończąc.

Premiera „Heweliusza” została zaplanowana na jesień 2025. Natomiast 22 sierpnia Netflix opublikował nagranie przedstawiające kulisy zdjęć do tego serialu.

PAP/zas