Sikorski zapowiedział zwiększenie budżetu obronnego, odpowiadając na pytanie dotyczące możliwej drugiej kadencji Donalda Trumpa w Białym Domu. Szef polskiej dyplomacji przypomniał, że publicznie popierał naciski byłego prezydenta USA na zwiększanie przez sojuszników nakładów na obronność, a nawet i jego styl, "bo kiedy inni prezydenci robili to uprzejmie, to nie działało".
- Polska wydaje cztery procent (PKB) i wydamy pięć w przyszłym roku. Jesteśmy numerem 1 w NATO, wliczając w to też Stany Zjednoczone (...), bo nie jesteśmy już w epoce wiecznego pozimnowojennego pokoju - powiedział Sikorski. Zaznaczył jednak, że wydatki obronne nie powinny być jedynym punktem odniesienia, jeśli chodzi o państwa NATO, bo np. Islandia nie posiada wojska, a i tak jest przydatna ze względu na strategiczne położenie. Dodał - odnosząc się do deklaracji byłego prezydenta, że nie będzie bronił państw niepłacących wymaganej kwoty - iż NATO nie jest osiedlową firmą ochroniarską.
Minister zaznaczył, że prezydent Andrzej Duda, "pochodzący z bardziej trumpowej strony polskiej polityki", od początku utrzymuje kontakty z otoczeniem byłego prezydenta USA, jak również robi to on sam.
W piątek Sikorski spotka się z byłym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego USA Robertem C. O'Brienem. Jest to jeden z doradców Trumpa, który niedawno napisał artykuł kreślący wizję polityki zagranicznej drugiej kadencji. O'Brien zapowiedział w nim m.in., że Trump będzie naciskał na NATO, by przesunęło siły lądowe i powietrzne do Polski, lecz stwierdził też, że "dalsza amerykańska obrona Europy jest uzależniona od tego, czy Europa wykona swoją część, w tym na Ukrainie".
W piątkowym wywiadzie szef MSZ odniósł się też do roli Chin w konflikcie w Ukrainie. Zaznaczył, że mimo wsparcia dla rosyjskiego przemysłu Pekin respektował dotychczas "najgrubszą czerwoną linię" Zachodu i nie wysyłał Rosji broni.
- Tak, Chiny mogłyby przywołać swojego wasala Putina do porządku i powiedzieć mu, by zakończył tę wojnę. I takie stanowisko przekazujemy chińskim przywódcom - dodał.
PAP/ar