
fot. prk24.pl
Koszalińska lekkoatletka, podsumowując 2022 rok, w rozmowie z PAP przyznała, że start na mistrzostwach świata w Eugene w USA był bardzo trudny. Przypomnijmy, że sztafeta kobiet 4x400 metrów nie awansowała do finału. Na kolejnej imprezie, jakimi były mistrzostwa Europy w Monachium, zdaniem wychowanki Bałtyku Koszalin na gorzkim torcie znalazła się słodka wisienka w postaci srebrnego medalu.
Monika Sapela, Polska Agencja Prasowa: Jak wyglądał miniony rok z pani perspektywy?
Małgorzata Hołub-Kowalik: To był najtrudniejszy rok w mojej karierze. Wydawało mi się, że po igrzyskach olimpijskich jestem na fali wznoszącej i nic nie jest w stanie mnie zatrzymać, a jednak pojawiła się jakaś blokada. Przytrafiła się kontuzja i przygotowania były bardzo, bardzo utrudnione. Od stycznia ćwiczyłam „na pół gwizdka”, borykając się z urazem, i nie byłam w stanie wykonać treningu na sto procent. To wychodziło później na bieżni, nie byłam przygotowana tak idealnie jak na igrzyskach.
Można powiedzieć, że ten rok był słodko-gorzki, zarówno dla waszej sztafety, jak i całej polskiej lekkoatletyki. Najpierw raczej nieudane mistrzostwa świata, a później o wiele lepszy występ w mistrzostwach Europy...
Start w Eugene był bardzo trudny, były nieprzyjemne sytuacje chorobowe i personalne, było dużo pecha. Zostawiłyśmy jednak tego pecha za oceanem, zapomniałyśmy o tym i była słodka wisienka na gorzkim torcie w Monachium w postaci srebrnego medalu. Był to trudny sezon, ale mam nadzieję, że przyszły będzie słodszym tortem niż ten, który był w tym roku.
Jakie stawia sobie pani zatem cele na przyszły sezon?
Moim celem i planem jest tylko jedno - trenować w zdrowiu. Jeśli to mi się uda, to myślę, że jestem jeszcze w stanie pokazać coś niezłego i zbudować taką formę, jak miałam w Tokio. Tego sama sobie życzę. Przede wszystkim musi być jednak trening bez bólu, bo jeśli będę ćwiczyć tak, jak w tym sezonie, to osiąganie dobrych wyników będzie mocno utrudnione. Na szczęście wszystko jest teraz dobrze, nie ma bólu, więc mam nadzieję, że odpalę „rakietę”.
Czy w takim razie można powiedzieć, że przyszły sezon będzie przede wszystkim poświęcony odbudowaniu się i przygotowaniu do igrzysk w Paryżu?
Zdecydowanie. Wiadomo, że mistrzostwa świata są bardzo, bardzo ważne, ale można powiedzieć, że to przystanek przed olimpiadą, bo medal z tej imprezy smakuje zdecydowanie lepiej niż choćby z mistrzostw świata. Oczywiście w Budapeszcie wystartujemy na 100 procent, ale na igrzyskach na... 120.
Przeżyła pani ciężki rok, ale mimo to pozostaje pani optymistką i nie brak u pani chęci do pracy i rywalizacji. Jaką ma pani radę dla młodych lekkoatletów, biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenia?
Przede wszystkim nigdy się nie poddawać. Muszę przyznać, że znam tę zasadę, ale miałam dużo momentów, kiedy chciałam odwiesić kolce i dać sobie z tym wszystkim spokój. Emocje, które się ma, kiedy już uda się wystartować, mimo że nie były to najlepsze występy, są nie do opisania. Samo to, że pokonałam swoje słabości, przeciwności losu jest nie do opisania. Warto to przeżyć. Kiedy dostałam medal z mistrzostw Europy, był słodko-gorzki, bo start nie był idealny, ale dla mnie był bardzo, bardzo ważny. Życzę każdemu, żeby przeżył coś takiego. To pozwala docenić naprawdę bardzo trudne momenty.
PAP/rz
