fot. Wikipedia/Bałtyk Koszalin
Obecny dyrektor sportowy Bałtyku Koszalin Dariusz Płaczkiewicz występował od 1993 do 1996 roku w Sokole Pniewy, a po fuzji (z GKS-em Tychy) w Sokole Tychy. W sezonie 94/95 otrzymał Złotego Buta dla najlepszego piłkarza Wielkopolski. Rok później nie wiodło mu się jednak najlepiej. Słaba forma, brak pewności siebie i spadek refleksu. Jak mówił na antenie Polskiego Radia Koszalin, kiedy pojawił się trener Bogusław Bobo Kaczmarek, wszystko się zmieniło...

Radosław Żmudziński: Jesień 1995 roku nie była udana dla Dariusza Płaczkiewicza. W pierwszej kolejce ekstraklasy Sokół Tychy przegrał z Widzewem Łódź 0:5, w drugiej - z Legią Warszawa 1:3. W trzecim meczu odniósł jednak zwycięstwo z Lechem Poznań 3:2. Po jakimś czasie nastąpiła zmiana trenera. Bobo Kaczmarek zastąpił Janusza Białka.

Dariusz Płaczkiewicz: Początek sezonu był bardzo trudny. Nasz zespół był budowany na szybko. Nie byliśmy zgrani. Mierzyliśmy się też z trzema czołowymi zespołami w kraju, więc ta liczba straconych goli była duża. Później też nie układało się tak dobrze jak w Pniewach. W pewnym momencie straciłem miejsce w bramce na rzecz Jarkiewicza. Nastąpiła potem zmiana trenera. Został nim Bobo Kaczmarek. Długo rozmawialiśmy, dlaczego byłem bez formy. Trener dziwił się, że czołowy bramkarz ligi wylądował na ławce rezerwowych. Mówiliśmy też o tym, że były zbyt duże obciążenia treningowe, a miałem przecież już swoje lata. Straciłem dynamikę, refleks i pewność siebie. Sześć czy siedem ostatnich meczów rundy jesiennej było jednak dobrych w moim wykonaniu. Trener zdecydowanie na mnie postawił. Najlepszy był chyba mecz w Pucharze Polski ze Stalą Mielec, gdzie zremisowaliśmy 0:0 i awansowaliśmy do ćwierćfinału.

Bogusław Kaczmarek: Postawiłem na Darka, dlatego że obronił rzut karny Jürgena Klinsmanna z Monaco.

Obserwowałem go przez dłuższy okres. W pewnym momencie był w jednym z najlepszych bramkarzy w polskiej ekstraklasie. Były takie czasy, że w drużynie nie było trenera bramkarzy. Trening bramkarski jest specyficzny. Biorąc pod uwagę to, co robiłem na stażach w Polsce czy w zagranicznych klubach, doszedłem do wniosku, że potrzebnych było jak najwięcej imitacji sytuacji meczowych. Razem z moim asystentem Markiem Kostrzewą staraliśmy się stworzyć taki trening. Darkowi potrzebny był spokój, by odbudować swoją pewność siebie. W drużynie potrzeba było wiele zmian - najpierw w organizacji gry, a później zimą doszło do nas wielu nowych zawodników.

RŻ: Wśród nich był Jerzy Dudek... Warto wspomnieć styczeń 1996 roku i obóz w Rotterdamie. Dudek zagrał dobrze w sparingu z Excelsiorem. Wtedy stał się numerem jeden. Dariusz Płaczkiewicz został jego zmiennikiem i trenerem.

BK: Darek wykazał się bardzo dużą kulturą i zaakceptował tę sytuację. Stał się jego mentorem, powiernikiem i trenerem, oczywiście pod moim i Marka Kostrzewy przewodnictwem. Trudno znaleźć się w takiej sytuacji, gdzie ma się określoną pozycję w drużynie i na rynku, a raptem trzeba zaakceptować to, że jest się drugim bramkarzem. Jurek skorzystał na tej współpracy. Każdy człowiek spotyka ludzi, którzy są drogowskazami, co dalej będzie się w życiu robić. Myślę, że Darek był właśnie takim drogowskazem dla Dudka.

DP: Trener uczciwie powiedział mi na początku okresu przygotowawczego, że stawia na Jurka, ale bardzo chciałby, abym został w klubie. Byłem 34-letnim zawodnikiem i miałem do wyboru szukać szczęścia w nowym klubie lub zostać drugim bramkarzem i przygotowywać się powoli do roli trenera bramkarzy.

BK: Mieliśmy mecz wyjazdowy z Rakowem Częstochowa. Podczas treningu taktycznego w Zabrzu Jurek skręcił lekko staw skokowy. Darek zagrał bardzo dobrze z Rakowem, ten mecz zremisowaliśmy.

DP: Trafiłem do jedenastki tygodnia. Dziennikarz pytał mnie, co będzie dalej. Odpowiedziałem mu, że za tydzień wraca Jurek i będzie bronił. Zdziwił się i zapytał, jak to możliwe, bo dobrze broniłem. Nasze role w klubie były już jednoznaczne. Byłem drugim bramkarzem i trenerem, Jurek jest zdrowy i wraca. Zaufałem trenerowi. Miał wobec mnie i Marka Kostrzewy długofalowe plany. Nauczyłem się profesjonalizmu. Bobo Kaczmarek przychodził do klubu przed sekretarką i człowiekiem, który otwierał stadion. Wychodziliśmy o 21.00, zamykając obiekt.

RŻ: Podczas obozu w Rotterdamie wystąpiliście w sparingu w strojach Feyenoordu.

BK: Ten obóz zrodził się w wyniku mojego dwutygodniowego stażu u trenera Wima van Hanegema... Mieszkaliśmy po drugiej stronie miasta w takim zajeździe. Mieliśmy kufry na sprzęt. Przenieśliśmy je do recepcji. Maciej Bykowski i Jurek Dudek byli odpowiedzialni za to, by zanieść sprzęt do autobusu. Wsiedliśmy do autobusu, ale już bez sprzętu. Poszedłem przywitać się na stadionie z Johnem Metgodem, który był wówczas trenerem rezerw Feyenoordu. Nagle przychodzi Kostrzewa i mówi, że nie ma sprzętu, bo młodzi zapomnieli go zapakować. Musiałem załatwić stroje... Rozmawiałem z Metgodem. Kiedy byłem w Rotterdamie na stażu, sprezentowałem mu oryginalne butelki polskiej wódki. John powiedział, że pożyczy stroje, ale chciał w zamian wódkę... Ostatecznie zagraliśmy w koszulkach Feyenoordu. Jurek Dudek wystąpił w koszulce Eda de Goey'a, którego później zastąpił w Rotterdamie, gdy ten przeniósł się do Chelsea Londyn. Było trochę pozaboiskowego kabaretu, ale rozumiem przejęcie zawodników. Była wówczas przerwa w lidze holenderskiej. Trafiliśmy na ostrą zimę. Na początku mieliśmy zagrać z pierwszym zespołem, ale ościenny klub nie udostępnił trawiastego boiska i musieliśmy zagrać na sztucznej murawie z rezerwami, ale wystąpiło w tym meczu wiele dobrych piłkarzy - m.in. Henk Fraser. To zamieszanie nie przeszkodziło nam w odniesieniu zwycięstwa.

DP: Ten obóz był dużym przeżyciem. Zdarza się zapomnieć stroju. Nie pamiętam drużyny, w której grałem jako starszy zawodnik, gdzie nie byłoby dobrej atmosfery w szatni. W Sokole stałem się przedłużeniem trenerów w szatni.

BK: Byliście pomostem między sztabem szkoleniowym a drużyną, tym, co się działo. Po powrocie z obozu zaczęły się bardzo trudne czasy. Nie otrzymywaliśmy przez wiele miesięcy pensji. Do dzisiaj nie otrzymałem swoich należności, pomimo wyroku sądu w Rybniku. Zażartowałem nawet, że dostałem wypłatę w czekach i do dzisiaj czekam.

DP: Pamiętam ten żart. Moje czeki były jednak krótsze. Zostałem rozliczony, kiedy trener odszedł do Bełchatowa.

RŻ: Sokół Tychy miał na początku wielkie ambicje. Po sezonie 1995/1996 okazało się, że brakuje pieniędzy. Potem walkowery i wycofanie zespołu z ekstraklasy.

DP: Trener Bobo Kaczmarek odszedł do Bełchatowa. Szkoleniowcem zespołu z Tych był już Marek Kostrzewa. Ja byłem jego asystentem. Bobo Kaczmarek proponował mi, abym z nim odszedł, ale sytuacja była trochę patowa. Z Markiem prowadziliśmy zespół przez całą rundę jesienną. Końcówkę zmagań Sokoła oglądałem w telewizji i słuchałem w radiu.

BK: Jurek Dudek był już zawodnikiem Feyenoordu. Został uznany najlepszym piłkarzem Eredevisie. Drugi był Ruud van Nistelrooy, a trzeci Mark van Bommel. Zostałem zaproszony przez Jurka i prezydenta klubu Joriena van den Herika, aby wręczyć mu Złotego Buta. Na tej gali znalazły się wszystkie sławy holenderskiej piłki oprócz Johana Cruijffa, który był chory. Nie zabrakło też gwiazd z innych dyscyplin sportu. Na końcu gali wręczyłem nagrodę. Gość z kabaretu, który prowadził tę imprezę, zapytał, co się dzieje w klubie, w którym razem z Jurkiem pracowaliśmy. Powiedziałem, że klubu nie ma, bo zbankrutował. On odpowiedział: „No tak... Wzięliście ostatnie pieniądze i klub musiał ogłosić bankructwo”... Trochę humoru było. Ta gala była jednak dla mnie wielkim zaszczytem i przeżyciem. Czegoś takiego nie kupi się za żadne pieniądze.

Posłuchaj

rozmowa Radosława Żmudzińskiego z Bogusławem Kaczmarkiem i Dariuszem Płaczkiewiczem