fot. Marek Kolbowicz/Facebook
Czwórka podwójna bez sternika w składzie: Adam Korol, Michał Jeliński, Konrad Wasielewski i Marek Kolbowicz czterokrotnie wygrała mistrzostwa świata (2005 rok w Gifu, 2006 rok w Eton, 2007 rok w Monachium, 2009 rok w Poznaniu). Polacy dołożyli jeszcze złoto na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Kibice i dziennikarze nazywali ich dominatorami i terminatorami.

- Po igrzyskach w Atenach, kiedy zajęliśmy czwarte miejsce, rozmawiałem z Adamem Korolem i razem zdecydowaliśmy o przedłużeniu naszego życia wioślarskiego o rok. Można powiedzieć, że 2005 rok był dla nas przełomowy. Wyjazd na mistrzostwa świata do japońskiego Gifu, zmiana składu - dołączyli do nas Michał Jeliński i Konrad Wasielewski - oraz planu treningowego. Odwróciliśmy wszystko do góry nogami. Budowaliśmy formę tylko na ten jeden start. Stało się coś niesamowitego. Sięgnęliśmy po złoty medal - wspomina Marek Kolbowicz.

Jak dodaje, po tym triumfie ich kariera przedłużyła się o kolejne trzy lata: - W 2005 roku miałem 34 lata. Adam też był już po trzydziestce, a jesienią znaleźliśmy się jeszcze na rozkładówce jednego z magazynów. Napisano, że nadchodzi era polskiej czwórki podwójnej. Co ciekawe, ta gazeta znalazła się w gablocie Wydziału Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia Uniwersytetu Szczecińskiego, gdzie jestem wykładowcą. Codziennie przechodziłem obok niej i zawsze myślałem, że ten dziennikarz był niepoprawnym optymistą. Jak się później okazało, był prorokiem.

Tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie w 2008 roku pojawiły się słabsze wyniki. Szeptano, że załoga załamuje się psychicznie.

- Igrzyska, mistrzostwa świata czy puchar świata różnią się tylko rangą, bo przecież są ci sami zawodnicy i te same łodzie. Startowaliśmy wówczas na trzech zawodach w ramach Pucharu Świata. Pierwszą imprezę wygraliśmy. Na drugiej zajęliśmy drugie miejsce, a na trzeciej - trzecie. Ostatecznie wygraliśmy całą edycję Pucharu świata i tasowaliśmy się z Włochami i Francuzami - zaznacza Kolbowicz. - Tak naprawdę mieliśmy nie startować na tych trzecich zawodach. Odbywały się jednak na poznańskiej Malcie i nie wypadało po prostu w nich nie wziąć udziału. Nie przygotowywaliśmy się do nich, a trener powiedział, żebyśmy niczym się nie przejmowali, co będzie, to będzie. Później w prasie pojawiły się nagłówki „Porażka czwórki podwójnej”, co było oczywiście nieprawdą. Do dzisiaj mam przed oczami ten tytuł. Co ciekawe, nigdy nie napisano tak wielką czcionką „zwycięstwo czwórki podwójnej” - podsumowuje.

Na igrzyskach olimpijskich Polacy udowodnili, że są prawdziwą potęgą. W finale narzucili szaleńcze tempo. Zdobyli złoto, a rywali pokonali o długość łodzi. Odnosiło się wrażenie, że w ich ruchach były płynność i wielka swoboda.

- Pierwszy raz w życiu poczułem, żeby łódka tak szła. Wszystko było perfekcyjne. Byliśmy naprawdę dobrze przygotowani i byliśmy absolutnym topem. Gdyby ktoś zmusił nas do dodatkowego wysiłku, to urwalibyśmy jeszcze dwie lub trzy sekundy - opowiada Marek Kolbowicz.

Po zwycięstwie nadszedł czas na wywiady. Kolbowicz wówczas powiedział, że wygrane na mistrzostwach świata i igrzyskach były kwestią przypadki: - Prowadziłem bloga. Udostępniałem zdjęcia i filmy z każdego dnia obozowego. W pewnym momencie kilka osób napisało, że wszystko jest przypadkiem, dlatego chciałem odgryźć się na tych niedowiarkach.

Co ciekawe, niemal każda załoga brała przykład z Polaków. Australijczycy oglądali wyścigi naszej czwórki podwójnej, a następnie je analizowali.

- Kiedyś kolega przysłał mi zdjęcie z klubu wioślarskiego z Pragi. Na płocie wisiał baner z naszym zdjęciem. Później trener zaprowadził go do swojego gabinetu, a następnie włączył nasz wyścig i analizował go klatkę po klatce ze swoimi podopiecznymi. Powiedział, że codziennie w taki sposób rozpoczyna się ich trening - podkreśla Marek Kolbowicz.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Radosława Żmudzińskiego z Markiem Kolbowiczem.

red./rż

Posłuchaj

rozmowa Radosława Żmudzińskiego z Markiem Kolbowiczem