fot. Jarosław Ryfun
Opowieść o posłance Jolancie Szczypińskiej z czasów, kiedy nie mogła nawet marzyć, że będzie reprezentantką partii sprawującej władzę... To wtedy dała się poznać jako wspaniały człowiek.

- Poznałyśmy się w 1987 roku. Byłam stażystką na trzecim oddziale wewnętrznym w słupskim szpitalu - tam pani poseł pracowała jako pielęgniarka. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale łączyły nas bardzo ciepłe relacje służbowe. Często dyskutowałyśmy i miałyśmy wspólne dyżury. (...) To jest oddział, gdzie istniała również dializa -  tam Jola pracowała jako pielęgniarka odcinkowa, nie jako dializacyjna. (…) To był 1987 rok, na pewno. To był okres zimowy. Miałyśmy dyżur i była umierająca chora - leżała w izolatce. Wiem, że pani Szczypińska wezwała do niej księdza z ostatnim namaszczeniem. Następnie wróciłyśmy do swoich obowiązków. W nocy dzwoni do mnie, żebym przyszła stwierdzić zgon. Kiedy weszłam do sali, doznałam, nie mogę powiedzieć silnego szoku, ale silnego wrażenia. Było ciemno. Jola klęczała przy łóżku zmarłej i trzymała gromnicę. Niecodzienne zdarzenie. Nigdy nas nie uczono, by w ten sposób żegnać zmarłego. Jola dała mi lekcję na całe życie. (...) Jola była specyficzną pielęgniarką. Ona zawsze opiekowała się wszystkimi, zawsze była przy łóżku chorego z herbatą, pielęgnowała go, dokarmiała. (...) Ona się nigdy nie zmieniła. Kilka razy spotkałyśmy się w mieście. Witała się ze mną zawsze. (...) Pamiętam, ze stałam w jednej z cukierni. Nagle ktoś popukał mnie z tyłu, w plecy. Patrzę... pani poseł Szczypińska. Mówię: „Pani poseł, gratuluję kolejnej kadencji”. Ona się nachyliła i powiedziała: „Dla pani jestem Jola” - wspominała lekarz Joanna Gałuszka-Siedlińska.

Więcej w materiale Piotra Głowackiego.

pg/rż

Czytaj więcej

Posłuchaj

„Jestem Jola” - Piotr Głowacki