Mela Koteluk 9 listopada zaprezentowała swoją najnowszą, trzecią płytę pt. „Migawka”. Na jej temat z artystką porozmawiał Arek Wilman. Wywiad w dniu premiery został wyemitowany na naszej antenie w audycji „W dobrym klimacie”. Zachęcamy do wysłuchania lub przeczytania rozmowy.

Arek Wilman: Witaj, Melu. Spust migawki naciśniemy za kilka chwil. Przywołam jedne z moich ulubionych twoich słów „Gdy inni łakną ładu, nas stabilizuje chaos”. O tym chaosie chciałbym z tobą porozmawiać, w oderwaniu od „wróblowego” tekstu. Czy twój proces twórczy nazwałabyś zarządzaniem chaosem czy uporządkowanym procesem?


Mela Koteluk: Zdecydowanie jest to taki proces nielinearny, czyli można powiedzieć, że jest on chaosem. W procesie twórczym nie mam nigdy pewności, że b nastąpi po a. To jest raczej na zasadzie przyglądania się temu, co się wyłoni.

AW: Rozumiem, że to nie dotyczy tylko kolejności utworów na płycie finalnej, tylko też wielu innych aspektów.

MK: Absolutnie tak. Kolejność, którą zbudowałam to też był końcowy proces. Na końcu decydowałam, która migawka po której nastąpi.

AW: Na tej płycie „odlatujemy stąd”, jest też wiatr, huragan, czyli żywioł powietrza. W innych miejscach falujemy, jest brzeg, są wieloryby – tutaj żywioł wody. Możemy też znaleźć ogień, który gdzieś tam wpadł, a ziemią niech będą skały, drzewa i sarny w lesie. Czyli migawki czterech żywiołów?

MK: Jesteś świetnie przygotowany. Tak, zawsze miałam bliskość do natury. Myślę, że to jest bardzo istotne, żeby być w kontakcie z naturą. Człowiek jest taką istotą, która osiąga równowagę, będąc w naturze. Dla mnie to jest ogromna inspiracja pd każdym względem.

AW: W jaki sposób dążysz do bliskości z naturą?

MK: Poza wyjazdami nad Bug jeżdżę do lasu, ale też czasem po prostu wychodzę wieczorem do parku, kiedy nie mogę wyjechać nigdzie dalej. Potrzebuję dekompresji, którą mi natura gwarantuje.

AW: Były polskie góry, była też Sri Lanka z takich większych wypadów.

MK: Sri Lanka była grana w lutym tego roku. To był bardzo spontaniczny wyjazd, z dnia na dzień. Wróciłam z prób zespołowych w salce mojego perkusisty i otworzyła się przede mną przestrzeń dwóch tygodni, kiedy miałam wolne. Postanowiłam wykorzystać to dobrze. Warszawa była wówczas „zasmożona”, mieliśmy wysokie wskaźniki smogu. Pomyślałam sobie „Ok, czy ja chcę pisać teksty w smogu, w Warszawie, skoro mogę gdzieś wyjechać, mogę sobie na to pozwolić?”. Z dnia na dzień zarezerwowałam bilet i wyruszyłam do Kolombo – stolicy Sri Lanki, nie będąc przygotowaną, więc to była taka historia błądzenia dla mnie.

AW: Jak się czułaś w miejscu, które jest postrzegane jako ojczyzna herbaty? Tutaj nawiązuję do projektu muzycznego, w którym maczałaś palce.

MK: To nie miało akurat związku. Ale czułam się tam bardzo dobrze. Miałam cudowne doświadczenia. Podróżowałam koleją w trzeciej klasie, gdzie okna i drzwi są otwarte, więc można wychylać głowę. Jadąc bardzo wolno przez plantację herbaty, można podziwiać krajobrazy, otwarte przestrzenie, to robi naprawdę niesamowite wrażenie, tym bardziej że kolej jest zbudowana na dużych wysokościach, więc otwiera się przed tobą ogromna perspektywa. Pierwszy raz w życiu widziałam taką plantację herbaty.

AW: Jak należy traktować tytuł twojej najnowszej płyty? Bo tutaj jest szeroki wachlarz możliwości.

MK: Jest szeroki wachlarz możliwości, ponieważ jest to bardzo głębokie pojęcie, sama migawka. Mnie się ona kojarzy z mrugnięciem okiem w jednej płaszczyźnie, ale też migawka to jest taki moment związany ze światłem. Kiedy wpada światło i coś się zapisuje na stałe w matrycy, jakiś fragment wydarzenia, które już przestało istnieć, już minęło. I to wszystko, co gdzieś w nas zostaje, nadaje nam kształt i nas formuje. Pytanie – co to jest? Pamiętam, że to słowo mi wpadło przy okazji pisania tekstu do „Losu Hipokampa”. Ja wiedziałam, że to słowo, które przyszło nagle, jest wyrwane z nurtu i że ono odpowiednio odda tę moją opowieść tym razem.

AW: Obserwując wszystkie sesje i materiały zapowiadające twój album, byłem przekonany, że będzie zdecydowanie więcej, jeżeli już wrócimy do tematu żywiołów, właśnie tego ognia. A zdominowały powietrze i woda.

MK: Tak, tak, tak. Ciekawe, że poruszasz temat żywiołów. Faktycznie to wyszło po fakcie, ja też widzę w tym teraz z pewnego dystansu, tuż po oddaniu płyty jakiś balans, obecność żywiołów, o których wspominasz. Ale ja potrzebowałam tej wody i tego powietrza w jakimś stopniu. Chciałam, żeby płyta była harmonizująca, umiarkowana w tempach, żeby nie była atakująca, agresywna, żeby raczej była zrównoważona.

AW: A czy Warszawa stała się płaszczyzną inspiracji? Tutaj mówię o utworze „Hen, hen”.

MK: Akurat w tej piosence tak, w lekko przewrotnym kontekście. Miasto faktycznie zaczęło mnie męczyć. Zaczęłam zauważać, że jestem inna poza miastem. Jestem bardziej spokojna, lepiej się czuję, lepiej mi się oddycha, lepiej się wysypiam, lepiej śnię, nie mam dygotu wewnętrznego, który mi stawia kolejne wyzwania i ja za tym biegnę, pakuję się w jakieś plany, których się potem trzymam kurczowo, których staję się więźniem. To jest część mojego przeszłego życia. Zauważyłam, że miasto determinuje wpadanie w takie układanki i troszkę zaczęło mnie to męczyć. Dlatego w tym momencie swojego życia staram się to balansować, czyli wyjeżdżam i ładuję akumulatory. A tak na stałe nie chciałabym mieszkać w mieście, już to wiem.

AW: Postanowiłaś zaprezentować wszystkie te nagrania w koncertowej wersji przed premierą studyjną, płytową. Czy jest w tym jakiś większy zamysł?

MK: To było postawienie wyzwania sobie i publiczności. Troszkę nie wyszła nam synchronizacja trasy z premierą płyty z różnych względów, ale wydaje mi się, że to nawet fajnie wyszło. Pomijając fakt, że ja bardzo wierzę w swoją publiczność i znam ją trochę, wiem, że to są ludzie otwarci, którzy szukają nowych doświadczeń, to wiedziałam, że pójdą za nami, za tą historią. To jest bardzo trudna sytuacja, kiedy słyszysz utwór po raz pierwszy na żywo i nie znasz kompletnie tego dźwięku, nie wiesz, czego się spodziewać. Ale to jest też fajne doświadczenie, które jest bardzo odświeżające, przynajmniej dla nas jako zespołu. Powiem szczerze, że nie było i nie ma nudy.

AW: Czy chciałaś, żeby te utworzy „nabrały życia” przed zaprezentowaniem ich na płycie?


MK: Troszkę też. Chciałam zobaczyć jak to się będzie układać na scenie. Można dywagować na ten temat w salce prób, ale musi dojść do spotkania z większą ilością ludzi, bo to jest wydarzenie energetyczne.

AW: Czy wydając trzecią płytę, można jeszcze mówić w jakiejkolwiek postaci o artystycznym spełnianiu marzeń, czy ta sfera marzeń została zastąpiona przez strefę konsekwentnej pracy?

MK: Motywy powstania tej płyty były zupełnie inne, nie wywiązanie z planu. Zaczęliśmy próby, będąc w takim momencie, kiedy nie mieliśmy żadnych terminów, deadline'ów. Zadbałam o to, żeby  sfera pracy twórczej była zabezpieczona i żebyśmy mogli sobie swobodnie pracować, nie goniąc za wymyślonym planem. Szczerze mówiąc, z wiekiem, a mam już parę lat, czuję się coraz młodziej. Nie czuję się ekspertem w tym, co robię i nie czuję, że to jest mechanizm, który dobrze znam. To, co robię jest bardzo plastyczne, elastyczne i ciągle mnie zaskakuje. Chyba dlatego robię to, co robię, bo podobają mi się te elementy niepewne, te zaskakujące rzeczy, które ciągle w moim życiu się pojawiają. Podobała mi się też ta sytuacja, że miałam przerwę, która tak naprawdę trwała rok, licząc od grudnia 2016 roku, czyli od końca trasy „Zmienne tętno” do stycznia 2018 roku, kiedy zaczęliśmy pracować nad nową płytą. Podobało mi się, że w tym roku, kiedy mieliśmy już zaplanowane jakieś koncerty w czerwcu, że to był moment weryfikacji, czy ja to ciągle umiem robić. I faktycznie czułam się jak osoba, która – mimo że robiła to wiele setek razy – sprawdza, jaka ja, nowa, po różnych doświadczeniach, które mnie w dorosłym życiu spotkały, jak ja sobie teraz w tym jestem. Czy ja to lubię, czy to umiem robić ciągle, jaka relacja tworzy się pomiędzy nami a publicznością – to mnie bardzo interesowało i to była wielka niewiadoma dla mnie.

AW: Dalej tak szczegółowo zwracasz uwagę na detale, które ciebie otaczają? Pamiętam taki wywiad, chyba sprzed kilku ładnych lat, w którym mówiłaś, że kolekcjonowałaś rożne drobnostki z różnych przestrzeni, w których byłaś.

MK: To się chyba trochę zmieniło, przestałam być taką „szczególarą”, tak mi się wydaje. Mam chyba do tego większy dystans. Faktycznie tak kiedyś było, że skupiałam się na szczegółach bardzo mocno, ale teraz częściej odpuszczam. Myślę sobie, żeby nie zakrywać szczegółem ogółu. Czasami można tak się zafiksować na jakiś wąski fragment, że przestajemy widzieć całość. I trochę z tą płytą było tak, że myślałam sobie „Ok, a może by tak zostawić Serka gitarę z salki prób od naszego perkusisty z przesłuchami. Ona jest tak pięknie zagrana, tak pełna emocji, że po co podejmować próby zagrania czegoś bez tej atmosfery, która towarzyszyła nam wtedy”. Miałam jakiś większy luz do tego. Ok – przesłuchy, problemy techniczne, ale z drugiej strony to nie są jakieś wielkie problemy. Nastrój tej płyty wynika również z drobnych błędów, które ją tworzą.

AW: Przez ile godzin trzymałaś w swojej lewej dłoni srebrny marker?


MK: A co – mam ślady? A nie, podpisywałam płyty od godziny 12 do 17 – pięć godzin.

AW: To te osoby, które zamówiły edycję specjalną mają cząstkę ciebie dla siebie.

MK: Tak, każdą z tych płyt chwytałam i musiałam ją podpisać. Chciałam, było to bardzo przyjemne. Dawno tego nie robiłam i wymyśliłam w trakcie podpisywania taką rzecz, o której jeszcze nie mówiłam, ale może powiem. Wymyśliłam, że wybiorę trzy płyty i napiszę zaproszenie na koncert, które będzie ważne do końca 2019 roku i ta osoba będzie mogła przyjść z tym na koncert, to będzie wejściówka.

AW: Nadzieja umiera ostatnia. Mam nadzieję, że akurat ta płyta trafi w moje ręce, bo też czekam na edycję specjalną. Tak na koniec – dużo ciebie jest w social mediach i bardzo interaktywną formę przyjęłaś, jeżeli chodzi o twoje relacje z ludźmi, którzy ciebie albo obserwują, albo komentują. Starasz się odpowiadać. Nie wiem, czy to ty osobiście, bo to różnie bywa w 2018 roku.

MK: To ja odpowiadam, ja.

AW: Wychodzisz z założenia, że to jest szalenie istotne, czy po prostu chcesz?

MK: Chcę i lubię to robić. Wychodzę do ludzi z migawkami ze swojego życia i to nie jest tak do końca, że ja zakładam, że ok, ja wam pokazuję kawałek świata, bierzcie to i nie interesuje mnie nic więcej. Tak naprawdę jestem też ciekawa, jakie są migawki ze świata innych ludzi, jestem ciekawa, kim oni są, kim są nasi słuchacze.

AW: Po tych wielkich miastach w przyszłym roku przyjdzie czas na te trochę mniejsze?

MK: Marzę o tym, szczerze mówiąc. Mieliśmy kiedyś taką trasę, jeździliśmy po mniejszych miejscowościach i to były super koncerty, więc myślę, że na pewno coś takiego zorganizujemy, tylko jeszcze chwila.

AW: To mogę powiedzieć „do zobaczenia”?

MK: No pewnie.

AW: Mela Koteluk była gościem Polskiego Radia Koszalin. Dziękuję.

Posłuchaj

Rozmowa Arkadiusza Wilmana z Melą Koteluk