fot. Izabela Rogowska
Najtrudniejszą rolą jest ta, w której przestajesz grać. Gdy możesz stać się sobą, bo dramaturg spektaklu zostawia otwartą furtkę w kilku scenach. Oni nie boją się przez nią wyjść. „Aktorzy koszalińscy czyli komedia prowincjonalna” w reżyserii Piotra Ratajczaka to ostatnia w tym sezonie artystycznym produkcja Bałtyckiego Teatru Dramatycznego.

Przedstawienie inspirowane jest filmem Agnieszki Holland „Aktorzy prowincjonalni” z 1978 roku. Zespół teatralny pod okiem warszawskiego reżysera – objazdowego chałturnika, próbuje z dala od stolicy wystawić „Wyzwolenie” Wyspiańskiego.

Nie tak dawno slogan „ulica i zagranica” w debacie społeczno-politycznej miał swoje pięć minut. W kontekście najnowszej produkcji BTD mamy inny kontrast - prowincja i stolica. Dwa światy, które łączy bilet na Pendolino za 150 złotych i pięć godzin jazdy. Ze spektaklu dowiemy się, że stawka za jedno granie nie wystarczy na tę podróż. Umożliwi za to dwa, może trzy alkoholowe rajdy po mieście z linią startu w Centrali Artystycznej. Jest również widmo niebezpieczeństwa - szybko można stać się maratończykiem. Gdy zbliża się godzina zero, czyli premiera, wtedy na scenę wjeżdża koń. Nie cały na biało, ale w lśniącym sreberku. Nie ma litości. Wyzwalając się od niepotrzebnego ciężaru, ze swojego grzbietu zrzuca na beton uczucia teatralnych, ale prawdziwych małżeństw, nadzieje par z wieloletnim stażem, oraz… indywidualne marzenia o występowaniu na jednej scenie z Januszem Gajosem.   

W spektaklu dostrzegam podział na dwie, liczebnie nieproporcjonalne grupy. Tych, którzy akceptując nadmorską prowincję, docenili ją i pokochali, i tych, których pomimo upływu lat ta prowincjonalność wewnętrznie boli. Z drugiej strony nie tylko aktorom towarzyszy przekonanie, że prawdziwe życie rozgrywa się gdzieś indziej, gdzieś dalej. Rozczarowania codziennością są tak samo słono-gorzkie na Mokotowie, Kazimierzu i w służbowej kawalerce przy Lechickiej. Ewentualnie ten fragment recenzji zaktualizuję po przeżyciu kryzysu wieku średniego. Myślę, że ta sztuka jest wyjątkowo potrzebna zarówno aktorom, jak i widzom Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Jedni mogą zrozumieć oraz docenić drugich. I na odwrót.

Dawid Podsiadło niedawno zaśpiewał, że to z małego miasta nasze sny, budują wielkomiejskie ulice. Ten wielkomiejski piękny, sztuczny świat. Sztuka „Aktorzy koszalińscy czyli komedia prowincjonalna” to pod względem warsztatu i konwencji spektakl na wielkomiejskim, scenicznym poziomie. W dobrym tych słów znaczeniu. Bez głośnych i chwytliwych nowo teatralnych eksperymentów. Tkwi w nim jakaś potężna moc prawdziwości, wręcz ekshibicjonizmu, czysto ludzkiej strony aktorstwa. Zespół BTD wskazuje na swoją wiarę w walkę o coś, dla kogoś. Gdy w najbliższej przyszłości dojdzie do kolejnej bałtyckiej rewolty lub innej rozpusty, ta sztuka ma też istotny walor edukacyjno-uświadamiający. O pewnych mechanizmach i zakulisowej rzeczywistości w teatralnej materii.

Aktorzy prowincjonalni. Prawie wszyscy przyjechali tu na rok. Wyszło inaczej. Większość gardzi sztuką lalkarską, której studiowanie miało im wskazać drogę do gwiazd. Odbierając dyplomy, lalki rzucili w kąt. Czy przyjeżdżając do Koszalina muszą to samo zrobić ze swoimi marzeniami? Dużo zależy od nas, widzów. Gdy kolejny raz zamiast ich wysiłków wybierzemy kolejną gościnną komedyjkę bez polotu, ale za to ze znanymi twarzami, tak właśnie może się wydarzyć.

aw/ar

Posłuchaj

Aktorzy przestali grać - recenzja najnowszego spektaklu BTD w Koszalinie BTD - Teatr Moralnego Niepokoju? - dźwiękowa recenzja Danuty Czerniawskiej