fot. Twitter
Trzydziestu siedmiu Palestyńczyków zostało zabitych przez izraelskie siły w Strefie Gazy podczas protestów przeciwko inauguracji ambasady USA w Jerozolimie - podał palestyński minister zdrowia. W związku z otwarciem ambasady Organizacja Wyzwolenia Palestyny wezwała także do strajku generalnego na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy.

W starciach, w których brało udział ponad 35 tysięcy osób, zostało rannych ponad 900 Palestyńczyków. Palestyńczycy rzucali kamieniami, pchali płonące opony w kierunku granicy i próbowali zbliżyć się do ogrodzenia. Chcieli dostać się do izraelskich snajperów strzelających z drugiej strony.

Media podają, że jest to najbardziej krwawy dzień w Strefie Gazy od 2014 roku. Autonomia Palestyńska oskarżyła Izrael o przeprowadzenie "straszliwej masakry".

Ambasada została utworzona na terenie dotychczasowego konsulatu Stanów Zjednoczonych w Jerozolimie. Na początku ma w niej pracować kilkadziesiąt osób. Decyzję o przeniesieniu placówki z Tel Awiwu podjęto po tym, gdy Donald Trump ogłosił, że uznaje Jerozolimę za stolicę Izraela. Decyzja została negatywnie oceniona między innymi przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Zdaniem krytyków, obecność ambasady w poprzednim miejscu, gwarantowała większą stabilność w regionie. Palestyńczycy podobnie jak Żydzi uważają bowiem Jerozolimę za swoją stolicę.

Amerykański Kongres w 1995 roku przyjął ustawę zobowiązującą Stany Zjednoczone do przeniesienia ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy. Poprzednicy Donalda Trumpa nie decydowali się jednak na ten ruch. Tłumaczyli to względami bezpieczeństwa narodowego.

IAR/ar