Gość Studia Bałtyk TV: Mateusz Ziółko

TT: Jaki Mateusz Ziółko jest na co dzień – opanowany, spokojny czy może niezłe z niego ziółko?

MZ: Trochę jedno i drugie. Niezłym ziółkiem to już chyba byłem, bo – umówmy się – trochę nawywijałem w życiu, jak to muzyk, jak to rockandrollowiec. A teraz – myślę, że jestem bardzo opanowanym człowiekiem. Jestem ojcem na co dzień i prowadzę normalne rodzinne życie, więc bez opanowania nie przeżyjesz z dzieciakami.

TT: Czyli udało się „na nowo” - tak jak w tytule twojej płyty?

MZ: Dokładnie, udało się wszystko na nowo – odzyskać spokój, odzyskać równowagę. Ale to chyba wiek tak trochę robi, co? Starzeję się już, niestety – widać, drodzy państwo.

TT: Pomówmy o twojej debiutanckiej płycie, bo trochę trzeba było na nią czekać; w jednej z rozmów powiedziałeś, że nawet 15 lat.

MZ: Tak. Początki mojej kariery to były lata nastoletnie, gdy miałem 15-16 lat, to zacząłem na poważnie grać na scenie, koncertować. Wtedy też z pierwszym moim zespołem DeVils stworzyliśmy piosenki, pierwszy album, który nie został niestety nigdy wydany. Od tego czasu minęło już dobrych 15 lat. Mnóstwo perturbacji po drodze, mnóstwo bardzo ciekawych i intrygujących niejednokrotnie historii, które mnie spotykały. I gdzieś tam te wydarzenia i historie cały czas mnie odwodziły ostatecznie od wydania albumu.

TT: Czy nie miałeś jakichś obaw, czy chwil zwątpienia?

MZ: Mnóstwo, mnóstwo takich momentów było. Tyle razy już nawet chciałem rezygnować z muzyki. Zresztą były takie momenty, że robiłem zupełnie inne rzeczy niż granie i koncertowanie. Nawet miałem taki okres, że siedziałem po zupełnie odwrotnej stronie barykady na scenie, pracując jako techniczny na scenie. To była taka bardzo duża emocjonalna i życiowa sinusoida, ale na całe szczęście spotkałem odpowiednich ludzi, którzy potrafili wskrzesić we mnie tę świeżość i chęć do tworzenia na nowo. Stąd właśnie ten tytuł, to jest tytuł nadany nie bez kozery. Moment wydania, powstawania tego albumu to okres (który nadal trwa) wielkich zmian w moim życiu. Czuję się jakbym dostał nowe życie. W końcu jestem autonomicznym artystą, który ma już ten dorobek, to swoje pierwsze muzyczne dziecko.

TT: Płyta jest i ma się bardzo dobrze, nawet zyskała status złotej płyty. Co poczułeś, jak się o tym dowiedziałeś?

MZ: To jest piękne uczucie, naprawdę. To jest tak, jakby twoje dziecko osiągało wielki sukces w jakiejś dziedzinie. Naprawdę się wtedy wzruszyłem i nie mogłem w to uwierzyć, bo to była informacja, która dotarła do mnie w przeddzień premiery. Zobaczyłem sms od mojego wydawcy i pomyślałem sobie „Wow, ci ludzie naprawdę czekali”. Tak naprawdę bałem się, że po tych wszystkich latach, kiedy od tak długiego czasu zbierałem wiadomości typu „Ziółek, no kiedy ta płyta w końcu?”, „No ileż można czekać?”, „Nagrywasz coś czy nie nagrywasz?”, „Czy zostaniesz z tym, co prezentowałeś?”, „Już tracimy cierpliwość” itd. A tu się okazuje, że ci ludzie byli bardzo cierpliwi i przez te wszystkie lata nie zwątpili we mnie, tak więc po raz kolejny, kochani, dziękuję wam z tego miejsca.

TT: Jesteś zadowolony z jej brzmienia? To jest to, co chciałeś na niej osiągnąć?

MZ: Zdecydowanie tak. Aczkolwiek jeszcze półtora roku temu nie powiedziałbym ,że moja płyta będzie brzmiała właśnie w ten sposób. A to za sprawą Przemka Puka, który pokazał mi zupełnie nowe horyzonty brzmieniowe i otworzył mnie na nowe brzmienia, na nowy sposób grania. Ta płyta jest też dowodem mojej artystycznej odwagi, bo jeżeli ktoś zna moje poczynania sprzed lat, to to jest zupełnie inny rejon. Ale ja tej świeżości potrzebowałem. Ja wiedziałem, że czegoś szukam, ale nie wiedziałem czego tak do końca. Dopiero spotkanie z Przemkiem Pukiem pokazało mi, że to jest jednak ta droga, którą chcę pójść, której chcę spróbować. Bardzo mnie to odświeżyło i dodało wiatru w skrzydła. Coraz więcej piszę, komponuję – już powstają piosenki na kolejny album.

TT: Według ciebie jakie są mocne strony twojej płyty?

MZ: Przede wszystkim świeżość i zupełnie inna strona Mateusza Ziółko. Ja bardzo się bałem, że po tych wszystkich latach mojej twórczości będę wyeksploatowany emocjonalnie. Przez te perturbacje i momenty zwątpienia, te chwile, kiedy już wydawało ci się, że już jest ten moment, że to już jest ten czas, że już ukaże się na światło dzienne, okazywało się nagle, że jednak nie – to naprawdę deprymuje. Bałem się, że się wypaliłem. Nie chciałem ludziom zafundować płyty, która emocjonalnie nie będzie do końca taka gorąca, jaką chciałbym, żeby była. Na szczęście to się udało jakoś wskrzesić i bardzo się z tego cieszę. Z tego miejsca już mogę zapowiedzieć, że kolejna płyta będzie zupełnie inna, to będzie znowu „na nowo”.

 

TT: Zaraz przejdziemy do nowej płyty, ale jeszcze podpytam. Na tej płycie są emocje, a którą piosenkę darzysz największymi emocjami?

MZ: Ciężko powiedzieć tak naprawdę, bo całość tego materiału jest mi bardzo bliska. To są historie również mi bliskie, z którymi osobiście gdzieś tam się utożsamiam i myślę, że wielu ludzi może się z nimi utożsamić, bo to nie jest tylko płyta pisana o mnie, również są teksty pisane na podstawie przeżyć moich bliskich, na podstawie historii, które spotykały mnie w życiu nie osobiście. Uwielbiam piosenkę, która otwiera tę płytę „Ogień i woda” To jest utwór, który zarówno w swej formie muzycznej, w swojej energii muzycznej, jak i w tekście dosyć dobrze obrazuje moją osobowość, mój charakter. Jestem trochę skrajny. Z jednej strony jestem bardzo wrażliwym facetem – lubię się rozczulać, lubię się rozmarzać, bardzo dotyka mnie to, co widzę na co dzień, ludzkie cierpienie, bardzo przejmuję się ludzkimi historiami, niepowodzeniami i sukcesami. Ale z drugiej strony jestem bardzo konkretny, konsekwentny, tak po góralsku. Czasami jestem za bardzo hardy w tym wszystkim i mam w sobie dużo dzikiego rock&rolla. I ten numer właśnie taki jest – trochę skrajny, nieokiełznany, dlatego go bardzo lubię. I jest jeszcze jedna ballada na tej płycie, oprócz „Bezdroży”, które naprawdę uwielbiam – to taka piękna piosenka zaśpiewana razem z Sylwią, to jedno z moich muzycznych marzeń, które się spełniło w końcu po latach i cieszę się, że ta piosenka znalazła się na płycie. Jest taka jedna ballada „I co?” - taki króciutki tytuł. To piosenka, którą napisałem w bardzo trudnym momencie w moim życiu, jest dosyć osobista i lubię do niej wracać, tak się czasami rozmarzyć. Ona jest taka w całości moja.

TT: Oprócz autorskich utworów znalazł się także cover „When a man loves a woman”. To dlatego, że lubisz covery?

MZ: Trochę lubię covery, aczkolwiek coverowanie nie jest łatwą sprawą. Wiele lat grałem koncerty coverowe i wydawać by się mogło, że to jest najprostsze, do czego może muzyk podejść, wziąć czyjąś piosenkę i odegrać ten numer, zrobić koncert – nie do końca tak jest. Można na tym naprawdę polec. Odgrywanie coveru jeden na jeden totalnie nie ma sensu. Z drugiej strony pokazanie siebie samego z jak najlepszej strony w utworze, który został przez kogoś stworzony, który ma zupełnie inną wrażliwość i formę, którą masz gdzieś w środku, to też jest bardzo trudne. Ale ta piosenka znalazła się na płycie z jednego prostego powodu. Po pierwsze, że ją uwielbiam. Jest to piosenka, od której ta moja wielka przygoda medialna się zaczęła – przecież blind do The Voice of Poland zaczął się od tej piosenki i ludzie do mnie pisali z zapytaniem, czy ta piosenka znajdzie się na płycie, czy można gdzieś znaleźć pełne nagranie tej piosenki, bo w internecie są dostępne tylko jakieś urywki z koncertów i ta skrócona wersja programowa. Zasugerowano mi to delikatnie i ze strony moich fanów, i ze strony mojego wydawcy „Ziółek, może byś nagrał tę piosenkę w całości?”. I nagraliśmy, stwierdziliśmy, że to będzie taki fajny bonusik, mały prezent na tej płycie dla fanów i cieszę się, że to się udało.

TT: I ten cover znalazł się na twoim debiutanckim albumie. Zatem pytanie - co znajdzie się na twoim kolejnym krążku? Bo, tak jak już wspomniałeś, szykujesz materiał.

MZ: Myślę, że jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o szczegółach. Na pewno będą to trochę inne rejony, troszkę chyba wrócę do korzeni, bo czuję, że teraz już mogę z tą świeżością, ze świeżym podejściem, ze świeżym umysłem. No cóż – zobaczymy za rok, co się na tej płycie znajdzie. Wtedy będziemy o tym bardziej konkretnie rozmawiać, ale na pewno emocji nie zabraknie.