fot. Mateusz Sienkiewicz
Według śledczych dźwięk syreny alarmowej był prawie niesłyszalny, a drogi ewakuacyjne źle wyznaczone i oznaczone.

Wczoraj po raz drugi przedstawiciele Prokuratury Okręgowej w Słupsku pojawili się na terenie obozu harcerskiego w Suszku, gdzie w trakcie sierpniowej nawałnicy zginęły dwie harcerki, a kilkadziesiąt młodych osób zostało rannych. Śledczy na miejscu tragedii sprawdzali między innymi, jak wyglądały ścieżki ewakuacyjne.

Ustalono, że drogi ewakuacyjne nie były prawidłowo wyznaczone i oznaczone. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że w warunkach wtedy panujących w czasie tej nawałnicy, drogi nie były dla uczestników obozu widoczne. Jacek Korycki, prokurator

W trakcie eksperymentu śledczy potwierdzili słowa uczestników obozu, którzy zeznawali, że nie słyszeli syreny alarmowej:

- Najdalsza część obozowiska była oddalona od syreny o 300 metrów. I w toku eksperymentu wykazano, że na końcu nie było jej słychać. A eksperyment był przeprowadzany w warunkach idealnych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że podczas nawałnicy ten system alarmowania był nieskuteczny - mówi prokurator Korycki.

Wnioski z eksperymentu procesowego będą stanowiły jeden z dowodów w sprawie. Śledztwo prowadzone jest pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci dwóch harcerek, narażenia na utratę zdrowia 38 innych poszkodowanych uczestników obozu oraz bezpośredniego narażenia uczestników obozu na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.

ms/ar

Posłuchaj

prokurator Jacek Korycki o systemie alarmowania prokurator Jacek Korycki o oznakowaniu dróg ewakuacyjnych