Gość Studia Bałtyk TV: Robert „Robb” Maciąg

Jarosław Rochowicz: Dziś gościem Studia Bałtyk TV jest podróżnik Robert „Robb” Maciąg. Witaj.

Robert Maciąg: Dzień dobry, witam serdecznie.

JR: Przyjechałeś do Koszalina po raz kolejny już. Tym razem z opowieścią o Pamirze. Rozumiem, że Pamir to była część jakiejś większej waszej wyprawy, ale z jakichś względów to o nim chcesz opowiedzieć. Dlaczego akurat o tym miejscu?

RM: Raz – z powodów czysto praktycznych, bo podróż, której Pamir był elementem trwała 8 miesięcy i tego się uczciwie, fajnie i ciekawie nie da opowiedzieć w 1,5 godziny. Tym bardziej, że większość moich opowiadań jest takich bardzo ludzkich, więc o każdym opowiedzieć by się nie dało. A dwa, że cała podróż po Jedwabnym Szlaku dzieliła się na trzy części. Była to część bardzo muzułmańska, czyli Turcja, Syria, znowu Turcja i Iran. Potem była Azja Środkowa jako zupełnie druga podróż, bo i język inny, i kultura itd. Potem z Pamiru wyskoczyliśmy do Kirgistanu i do Chin – tam zaczęła się trzecia podróż. Więc opowiadanie o Jedwabnym Szlaku jako całości byłoby bardzo trudne i takie trochę nieprawdziwe. Ja lubię czasami wspominać, że podróż po Jedwabnym Szlaku, to były jakby trzy podróże w jednej.

JR: I pewnie różnorodne.

RM: Właśnie. Wiesz, językowo, kulturowo i dietetycznie, i fizycznie zupełnie. Pamir w całej tej ośmiomiesięcznej podróży był największym wyzwaniem fizycznym. Raz, że to były trzy tygodnie w wysokich górach – najwyższa przełęcz ma 4700, asfalt to jeszcze Związek Radziecki tam kładł, gdzieś tam odcinkami teraz Turcja kładzie. Rowerowo było to największe wyzwanie. Wcześniej rower był tylko sposobem na podróż, a tu był naprawdę wyzwaniem. Zdarzało nam się pchać rowery przez 2 godziny, bo nie dało się jechać na rowerze. No i ludzie. Ja mam jeszcze to szczęście, że uczyłem się języka rosyjskiego. Gdy się go musiałem uczyć, wcale nie myślałem, że to jest szczęście, a dzisiaj żałuję, że się go tak dokładnie nie uczyłem z bardzo głupich powodów, jak kiedyś żaden porządny człowiek nie uczył się rosyjskiego. To tam dzięki temu, że mówiłem po rosyjsku, ten kontakt z ludźmi był bardzo pełny. Raz, że oni znają turystów. Wszyscy turyści, których oni znają – oni muszą mieć takie wyobrażenie, to jest mój pomysł, ja tego nie wiem na pewno – większość ludzi, zwłaszcza Polaków, to wszyscy jeżdżą na rowerach, na motorach albo jak się da. Że tam nie ma ludzi bogatych, którzy jeżdżą na all inclusive, bo tacy ludzie nie przyjeżdżają do Tadżykistanu w Pamir. Oni mają kontakt z turystami, bo jest mnóstwo Niemców, Szwajcarów, Francuzów – mówię głównie o rowerach i motocyklach, ale oni sobie za bardzo nie porozmawiają.

A oni są bardzo ciekawi, bo my przyjeżdżamy na koniec świata, my przyjeżdżamy do miejsca, skąd mało kto gdziekolwiek się rusza.

JR: Powiedz, gdzie leży tak dokładnie Pamir.

RM: A właśnie. Akurat Pamir leży w Tadżykistanie. Patrząc na mapę, leży mniej więcej pośrodku między Moskwą a Pekinem, więc i Moskwie jest bardzo daleko, chociaż był kiedyś w ich strefie wpływów i cały czas w jakiś sposób jest. Choćby granica tadżycka jest na pewno częściowo obstawiona jest przez armię radziecką. Z drugiej strony Pekin, gdzie Tadżykistan jest w strefie wpływów ekonomicznych, biznesowych i handlowych. W całym Pamirze to są tak naprawdę, oprócz jeepów z turystami, przemytników heroiny, jedyne pojazdy to są wielkie, olbrzymie ciężarówki, takie kontenerowce z chińskimi dobrami. Ale patrząc geopolitycznie i geograficznie, to jest naprawdę na końcu świata – bardzo daleko z Moskwy, bardzo daleko z Pekinu. Wiem z doświadczenia, że nawet nie wszystkie telefony satelitarne tam odbierają, bo tam mało co lata. Rano jak wyjdziesz, popatrzysz w to błękitne niebo z jakiejś równiny na czterech tysiącach – tam ludzie mieszkają na 4200, to nie widać śladów po samolotach, bo tam niemal nic nie lata. I to są też ludzie w tym końcu świata, o którym zapominamy – ludzie z tego końca świata. Oni przeżyli ten koniec świata. Oni przeżyli taką cywilizacyjną apokalipsę. Coś, co my dziś sobie wyobrażamy w takich strasznych filmach, jak to jest, kiedy nagle to wszystko, co mamy dookoła przestaje działać, czyli nie ma prądu, nie ma wody, nie ma lekarzy, nie ma wszystkiego, co my dziś widzimy na ulicy i musimy uczyć się wszystkiego od nowa. Np. wy tutaj w Koszalinie - jak wypasać owce i łowić ryby w niedalekim morzu. A oni musieli się nauczyć od nowa wiedzy swoich pradziadów, jak wypasać owce i jaki, jak uprawiać dziki czosnek i skąd brać coś do jedzenia. Bo kiedy w 1991 roku rozleciał się Związek Radziecki, to nikt - tak jak przez 70 lat wcześniej każdej jesieni przyjeżdżały transporty z jedzeniem i ropą, która pozwalała im napędzać generatory przez całą zimę, stąd mieli prąd i ciepło - nie przyjechał, bo nie było Związku Radzieckiego. I wybuchła wojna domowa, bo ludzie żyli w biedzie, głodzie, fizycznym głodzie itd. Ja lubię wspominać, że to jest koniec świata geograficzny, no i też to, że oni właśnie przeżyli koniec świata, jaki znali i wydostali się z tego, bo musieli. Wydostali się z tego obronną ręką. Nauczyli się starych zawodów. Elektromonter, spawacz i mechanik samochodowy to są zawody, które tam, w górach już nie są potrzebne, ale jak wypasać jaki, jak uprawiać dziki czosnek, jak z krowich placków robić opał – tego wszyscy musieli się nauczyć albo musieli uciec, albo umrzeć z głodu. Wybór mieli raczej albo zły, albo gorszy.

JR: A jaki jest krajobraz Pamiru?

RM: To jest ogromna pustka, poza północną częścią Pamiru, czyli granica z Kirgistanem, gdzie jest Pik Lenina, jest trochę lodowców w środku kraju. Ale tam, gdzie my poruszamy się drogami, to są takie „łyse Beskidy”, tylko trzy i pół tysiąca metrów wyżej. Trochę jakiejś trawy, jakichś sukulentów, żwirek, śnieg nas złapał 26 sierpnia, przymrozki, wieje. Zimą jest -60 stopni Celsjusza, tylko to jest takie suche zimno, ale wieje. Wystarczy sobie poczytać o Polakach, którzy się wspinali w Korytarzu Wachańskim – w tym kawałku Afganistanu, który przez rzekę graniczy z Tadżykistanem – Zawada i cała reszta. Więc wieje, jest zimno, sucho. Ludzie mają wielkie zmarszczki, dzieciaki mają popękaną skórę i policzki. A najcieplejsze lato – to przez przypadek wiemy, bo raz spaliśmy u meteorologa – było w 1997, było +27 jednego dnia. Je się cokolwiek. Po tych paru tygodniach z siedem kilo każdy z nas zrzucił, bo tam nie było co jeść. Tak było wtedy. Wiem już od ludzi, którzy byli w międzyczasie, że to się zmienia, że tego jedzenia jest więcej. Pamir jest też takim ciekawym miejscem dla nas, żeby zobaczyć, że np. ta chińska masowa produkcja, której my tak nie lubimy, to są miejsca na świecie, dla których jest błogosławieństwem. Bo np. w takim Pamirze ludzie kupią sobie akumulator i baterię słoneczną za 60-80 dolarów. Dzięki temu, że to jest masowo i seryjnie produkowane, jest taniej i to mają. Czy butelka na mleko dla dziecka kosztuje jednego dolara. Gdyby kosztowała 10 czy 8 jak u nas, to oni by jej nie mieli. Tam okazuje się, że to nie jest zawsze takie złe to, co nam się wydaje, że jest akurat dla nas złe i niedobre.

JR: Reszta tych fascynujących historii związanych z Pamirem już na naszej antenie w Radiowym Klubie Obieżyświata w najbliższą niedzielę. Serdecznie państwa na tę rozmowę z Robertem Maciągiem zapraszam. Dziękuję bardzo za rozmowę.


RM: Ja też bardzo dziękuję. Do widzenia.


Z podróżnikiem rozmawiał Jarosław Rochowicz.