fot. UM Słupsk
Pracownik wydziału finansowego w słupskim Ratuszu potajemnie nagrywał przełożonych. Został złapany na gorącym uczynku. Urzędnika zwolniono - ale nie dyscyplinarnie, a za porozumiem stron.

W słupskim Urzędzie Miasta doszło do nagrywania rozmów pracowników wydziału finansowego. Robił to jeden z podwładnych skarbnika miasta Artura Michałuszka. Sprawca został przyłapany na gorącym uczynku przez kolegów.

Słupscy radni są sprawą zbulwersowani. Anna Rożek z PO i Anna Mrowińska z PiS oficjalnie pytają, dlaczego sprawa nagrywania urzędników nie została upubliczniona i zgłoszona do prokuratury, i dlaczego pracownik został potraktowany łagodnie przez prezydenta miasta:

- Można powiedzieć, że ukrywanie pewnych negatywnych spraw to symbol naszej władzy w Słupsku. Pokazuje się tylko pozytywne rzeczy. Uważam, że takie działania powinno się głośno piętnować. Zastanawiam się, czy kierownictwo Ratusza poszło na rękę tej osobie, dlatego że nie chciało, by pewne informacje wypłynęły na wierzch – mówią radne.

Prezydent Słupska Robert Biedroń natychmiast rozwiązał umowę z pracownikiem. Nie skierował jednak sprawy do prokuratury, bo jak twierdzi mogą to zrobić tylko ci, którzy byli nagrywani: - Podjąłem decyzję o pożegnaniu się z tym pracownikiem. To jest sprawa niemiła, nie będę tolerował takich sytuacji.

Jak mówił Dariusz Smoliński ze słupskiego oddziału Państwowej Inspekcji Pracy, rozmowy w pracy mogą być nagrywane tylko przez przełożonego, o ile wcześniej powiadomi o tym podwładnych. W tym wypadku pracownik nagrywał kolegów bez poinformowania ich o tym. Nagrania do tej pory nie zostały jednak upublicznione.


RS/IAR/ez

Posłuchaj

Afera podsłuchowa w słupskim Ratuszu